[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się poziom wszystkich prac zespołu. Nie dość, że projekty w kolejnych swoich fazach
wykańczane były przed terminem, to jeszcze dostrzegał w nich doskonałe dopracowanie
szczegółów i wyrazną pasję twórczą. Serce mu rosło i błogość ogarniała duszę, zawsze
bowiem był zdania, że dobre kierownictwo prędzej czy pózniej musi wywrzeć swój wpływ.
O przyczynach zaciekłej pracowitości wszystkich zespołów kierownik pracowni, rzecz
oczywista, nie miał najmniejszego pojęcia. Nie mógł wiedzieć, iż stanowi ona jedyny czynnik
zagłuszający obsesyjne zgryzoty, których ofiary za wszelką cenę starają się unikać zgubnych
przestojów. Rósł w dumę i chodził w prywatnej glorii.
Pismo od inwestora stanowiło nieprzyjemny zgrzyt. Zawarte w nim było pytanie, z
jakiej przyczyny na swoje dodatkowe zlecenie inwestor nie otrzymał żadnej odpowiedzi,
mimo iż przewidziany przepisami termin dawno już minął. Kierownik pracowni doskonale
pamiętał, że takie zlecenie istotnie wpłynęło jakiś czas temu, sam osobiście przekazał je
Januszowi i Janusz powinien był na nie zareagować. Powinien przynajmniej zaproponować
jakiÅ› aneks do umowy...
W gorącej chęci ocalenia świeżo rozkwitłej wiary w doskonałość zespołu kierownik
pracowni pomyślał samokrytycznie, że może Janusz załatwił wszystko i przedstawił mu do
akceptacji, a on sam w roztargnieniu jakoś to przeoczył. Na wszelki wypadek przeszukał
szuflady biurka i półki szafy, niczego przeoczonego nie znalazł, westchnął ciężko i podniósł
słuchawkę wewnętrznego telefonu.
Z drugiej strony telefon odebrała Barbara.
- Nie ma Janusza - powiedziała. - Ale w ogóle jest, poszedł do drogowców. A bo co?
- Niech przyjdzie do mnie jak wróci - poprosił kierownik pracowni. - I niech wezmie
wszystko, co dotyczy tego pisma ZOZ-u. Trzeba to wreszcie załatwić.
Barbara natychmiast zorientowała się o co chodzi. Sprawa zaginionego pisma
roztrząsana była nieprzeliczoną ilość razy.
- A co? - zorientowała się delikatnie. - Przysłali może coś?
- Przysłali ponaglenie. Mają rację, termin dawno minął. Ja nie robię wyrzutów, broń
Boże, ale po prostu trzeba to załatwić. Powtórz Januszowi.
- Dobrze. Powiem mu jak wróci.
- Zdaje się, że on nie wróci co najmniej do końca dnia - zawyrokował Karolek, kiedy
Barbara z troską wyjawiła problem. - Nic jeszcze nie wymyślił.
- I tak cud, że go akurat nie było. Przecież oddałabym mu słuchawkę bez
zastanowienia.
- A może powiedzieć prawdę? - zaproponował niepewnie Lesio.
- Komu? Hipciowi? Oszalałeś? %7łeby dostał zawału?!
- Hipcia trzeba postawić wobec faktu dokonanego - poparł Barbarę Karolek. - Zawału
może nie dostać, ale zacznie robić coś takiego, że nam wszystkim życie obrzydnie. Załatwiać
urzędowo albo co...
- No, owszem. To nie wiem co zrobić.
- Nikt nie wie...
Wracający z wielkim rulonem kalki Janusz został powitany niemiłą wieścią. Rzucił
rulon na stół, usiadł na krześle i marszcząc brwi zapatrzył się w okno.
- Być, to mnie jeszcze nie ma - orzekł na wstępie. - Trzeba się zastanowić. Numer
tamtego pisma mam, datę i inne takie wziąłem od Matyldy, ale co do treści, pojęcia nie mam.
Wiem, że chodziło o wielką płytę i tyle. Zaraz...
Milczał przez chwilę, myśląc intensywnie, po czym zerwał się z krzesła.
- Zdecydowałem się. Wezmę od niego to ponaglenie. Może się z niego coś
wydedukuje.
Wykonując z lekkim roztargnieniem własne zajęcia służbowe, zespół z
zaciekawieniem czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Janusz wrócił od kierownika pracowni
zły i rozgoryczony, gniewnie potrząsając kartką papieru.
- No i proszę, macie. Cholery można dostać. Uprzejmie zawiadamiamy... nasze pismo
z dnia, numer, liczba dziennika, tyle to i ja sam wiedziałem, przyjęte przez was dnia i tak
dalej... Nie dostaliśmy odpowiedzi. Jak Boga kocham, też wiedziałem, lepiej niż oni. A o
treści nic. Nawet nie napisali, czego dotyczy!
- Zapewne byli zdania, że i to powinieneś wiedzieć, skoro dostałeś tamto pismo -
zauważył Karolek z życzliwym współczuciem.
- Nie możesz po prostu odpowiedzieć, że w odpowiedzi na wasze pismo z dnia i tak
dalej, odmawiamy kategorycznie ze względu na zbrodniczość stosowania wielkiej płyty? -
spytał Lesio.
- Przecież miałem im odmówić z hukiem!
- A uważasz, że od takiej odpowiedzi nie będzie huku?
- Który to ośrodek? - spytała nagle Barbara.
- Ten w Wyszkowie. Przy spółdzielni mieszkaniowej.
- I jeszcze ci mało?!
- Rany boskie, ty masz rację! Przy spółdzielni mieszkaniowej! Robią z wielkiej płyty!
No, to będzie cała kanonada! Kij w mrowisko!
- Przypominam wam tylko, że pismo musi być podpisane przez kierownika pracowni -
ostrzegł Karolek. - Nie wiem, jak go nakłonicie, żeby podpisał nie czytając. Krótkie zawsze
czyta.
Zespół zakłopotał się na nowo. Kierownik pracowni niewątpliwie chciałby jeszcze raz
przeczytać zaginione pismo. Odpowiedzi na dokument, którego treści nie znał, nie podpisałby
za żadne skarby świata. Główny zaś problem polegał na tym, że był pedantem i zagubienie
czegokolwiek uważał za rzecz nie do pomyślenia. Z cenionego pracownika Janusz w jednej
chwili przeistoczyłby się w monstrum niegodne zaufania i budzące odrazę, po czym, kto wie,
kierownik pracowni mógłby kazać mu trzymać wszystkie papiery w swoim gabinecie i
codziennie składać sprawozdanie z wykonanych tego dnia czynności. Lub też wymyśliłby coś
jeszcze gorszego, przy czym potępienie objęłoby cały zespół...
- Nie ma siły, trzeba jechać do Wyszkowa - orzekł Janusz posępnie. - Może mi się uda
jakoś po cichu wyrwać im kopię. Ale to jutro pojadę, dzisiaj nie mam serca do walki...
Od wyjścia Janusza minęło przeszło pół godziny, a kierownik pracowni wciąż jeszcze
czuł się zdenerwowany. Bezczynnie siedział w swoim gabinecie i usiłował coś zrobić z
kilkoma słowami, jakie wymknęły się rozdrażnionemu Januszowi. Przeanalizować je albo
zapomnieć. Zostawić ich odłogiem nie mógł w żaden sposób. Z ulgą powitał wchodzącego
naczelnego inżyniera.
- O, dobrze, że jesteś - zaczął mówić, zanim naczelny inżynier zamknął za sobą drzwi.
- Usłyszałem tu coś takiego, że nie mogę się pozbyć obaw... Nie wiem, może przesadzam.
Chyba trzeba coś zrobić...
Naczelny inżynier powstrzymał służbowe pytanie, które miał na ustach i przyjrzał się
uważniej zwierzchnikowi.
- Zacytuj to dokładnie - zaproponował. - Co usłyszałeś i od kogo?
- Od Janusza. Nie potrafię tego dokładnie zacytować. Coś o radioaktywnym
wykańczaniu...
Obaj popatrzyli na siebie długim spojrzeniem i kierownikowi pracowni zrobiło się
wysoce nieprzyjemnie. Naczelny inżynier pokiwał głową, westchnął ciężko i przysiadł na
parapecie okiennym.
- Wielka płyta, co?
Kierownik pracowni drgnął tak silnie, że krzesło na kółkach odjechało z nim pod samą
ścianę.
- Więc jednak! Owszem. Wielka płyta. Myślisz, że oni o tym wiedzą?
- Wszyscy wiedzą. Usiłują nie wierzyć i bagatelizować, ale ta strusia polityka nic nam
nie da. Oczywiście, że trzeba coś zrobić.
- Trzeba, tylko co? Do tej pory to było poufne, teraz widzę, że się rozchodzi. Robią
badania... Prasa...
- Prasa swoje, badania swoje, a resort budownictwa swoje. Moim zdaniem, oni majÄ…
racjÄ™.
- Kto ma racjÄ™?
- Twój zespół. Powinno się odmówić projektowania z wielkiej płyty, dopóki kwestia
bezpieczeństwa nie zostanie definitywnie rozstrzygnięta. To jedyny sposób.
Kierownik pracowni chwycił rękami krawędz biurka i przyciągnął się do niego z
powrotem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl