[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sunęła je więc stanowczo na bok jak natrętne owady.
Westchnęła, gdy mokre błoto oblepiło jej nogi. Nie mog
ła już dłużej walczyć. Po prostu chciała poddać się tym uczu
ciom, które gdzieś z głębi niej wydobywały się teraz na po
wierzchnię. I w końcu Tally zrobiła to, o czym myślała tego
dnia w trucku, gdy wyrwała się na szaleńczą jazdę po prerii,
i wczorajszej nocy, siedząc pod gwiazdami, zanim J.D. po
spiesznie odjechał.
Dała upust swoim uczuciom.
Odpuściła sobie planowanie i zamartwianie się.
Zrezygnowała z pragnienia, by znów przejąć nad wszyst
kim kontrolę. Przestała myśleć o przyszłości, Herbercie,
przeszłości i Elanie.
Przestała się przejmować, czy zachowuje się w sposób
odpowiedni dla nauczycielki i opiekunki czterolatka.
Odprężyła się całkowicie i pozwoliła, by ta druga strona
jej natury, która chciała być szalona, wolna i niekonwencjo
nalna, wyskoczyła z puszki, w której całe życie była dobro
wolnie zamknięta.
Patrzyła teraz na nowy świat z powagą i ciekawością,
wzdychając ze szczęścia i podniecenia na samą myśl o tych
wszystkich rzeczach, które miała do odkrycia. Przeszywała
ją jakaś świeża energia niczym promień słońca.
Machając rękami, by zachować równowagę i obserwując
własne stopy, maszerowała tam i z powrotem po błocie, cie
sząc się tą prostą przyjemnością.
Zauważyła znaczący, triumfalny uśmieszek na twarzy
J.D. Wiedziała, co sobie myśli. To było jego zwycięstwo
- zasadnicza nauczycielka w końcu rozpuściła włosy.
To prawda, ale powinien wiedzieć, że za takie zwycię
stwo się płaci.
Pochyliła się, wzięła w rękę grudkę błota i rzuciła
w J.D. Trafiła prosto w klatkę piersiową; na jego koszuli
pojawiła się ciemna plama. Zachichotała na widok jego mi
ny. Udało jej się zaskoczyć go i zaszokować!
Zachichotała. Ona, Tally Smith! Pod jej zdjęciem w al
bumie na zakończenie liceum widniał podpis: „Dziewczyna,
która nie chichocze", w domyśle, choć to nie było napisane,
„która nikogo nie zaszokuje ani niczym nie zaskoczy".
J.D. stał przez chwilę nieruchomo, kontemplując jej prze
mianę. Przyglądał jej się uważnie ciemnymi, brązowymi
oczami.
Pokazała mu język.
Wtedy ruszył w jej kierunku. Stała zafascynowana pro
mieniejącą od niego męskością, gdy tak przedzierał się ku
niej przez błoto, potężne mięśnie jego ud prężyły się pod
spranymi dżinsami, a owłosiona klatka piersiowa lśniła
w promieniach słońca. Była aż do bólu świadoma jego mę
skości, czuła bijące od niego ciepło.
Dosięgnął jej, gdy uświadomiła sobie, że powinna się
ruszyć.
Przerwała trans w ostatnim momencie i zrobiła jedyną
rzecz, jaką mogła jeszcze zrobić. Złapała garść błota, rzuciła
w niego, a potem zaczęła biec. A właściwie usiłowała biec,
ponieważ błoto ślizgało jej się pod stopami. Po chwili za
brakło jej tchu z wyczerpania i ze śmiechu.
Jed, stojący na brzegu, śmiał się głośno i radośnie z ich
zabawy.
Wtedy zrozumiała, jaki dar powinna ofiarować swemu
siostrzeńcowi.
Nie poczucie bezpieczeństwa. Nie stabilizację i po
wszechne poważanie. Ale możliwość korzystania z życia
i wszystkich jego zadziwiających niespodzianek. Oddychała
ciężko, nieeleganckie krople potu zaczęły zbierać się nad
jej brwiami. Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła do prze
ciwnika.
Pochyliła się, zgarbiła i opuściła dłonie wzdłuż ciała.
Zatrzymał się i przyglądał jej się podejrzliwie.
- Co to jest? Twoja interpretacja Quasimodo?
- Pozycja zapaśnicza - odparła urażona. - Stawaj do
walki!
Odrzucił głowę do tyłu i zatrząsł się ze śmiechu. Był to
głęboki, wspaniały, dźwięczny śmiech. Jeśli wolność mia
łaby jakiś dźwięk, byłby to śmiech J.D. Turnera.
Wyraz jego twarzy był dla niej nowym odkryciem. W je
go oczach iskrzyła się radość, a usta wyglądały na bardziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]