[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kłopotach Irlandii Północnej.
Autobus zatrzymał się, by zabrać pasażerów. Wtedy minął nas wóz strażacki.
Dzwonił szaleńczo dzwonkiem i pędził na złamanie karku w przeciwną stronę.
Ludzie wykręcali szyje, by śledzić jego przejazd, a ja się uśmiechałem. W trak-
cie mojej ucieczki wypalił pistolet i ktoś wrzasnął, zatem w domu znajdował się
człowiek z raną postrzałową. Z tego Nalana Gęba tak łatwo się nie wytłumaczy.
Autobus toczył się przed siebie i Bóg jeden wie, dokąd jechał. Minęliśmy
119
miejscowość o nazwie Cratloe, co nie brzmiało specjalnie z irlandzka, ale był
tam też drogowskaz do Bunratty, a to już brzmiało, a jakże. Nie wiadomo skąd
nadleciał nagle duży odrzutowiec  pasażerski, nie wojskowy  i począł nad
nami zataczać szerokie kręgi. Wytracał wysokość, najwyrazniej z zamiarem lą-
dowania. W głowie otworzyła mi się naraz jakaś szufladka i wyskoczyła z niej
nazwa: Shannon. Tak nazywało się międzynarodowe lotnisko irlandzkie, tyle że
nie miałem pojęcia, w jakiej części Irlandii znajduje się to lotnisko.
Do listy pilnych sprawunków dodałem w myślach jeszcze jedną rzecz: mapę.
Sunęliśmy dalej, tymczasem zza chmur wyszło słońce i przeświecając przez
deszcz, namalowało na niebie tęczę. Wokół wyrastało coraz więcej domów 
zjawił się nawet tor wyścigowy  i nagle. . . Limerick! Magiczne słowo Lime-
rick! Zatem byłem w Limerick! No i co z tego? Limerick kojarzył mi się tylko
i wyłącznie z limerykiem o dziewczynce z Chartumu, z niczym więcej. Ale ten
Limerick okazał się być dużym, ruchliwym miastem, za co dziękowałem Bogu,
bo w mieście tej wielkości mogłem zniknąć bez śladu.
Wysiadłem z autobusu, zanim dojechał do centrum. Konduktor spojrzał na
mnie ze zdumieniem, choć możliwe, że tylko tak mi się wydawało. Wysiadłem,
ponieważ zobaczyłem sporą księgarnię, gdzie miałem szansę zdobyć to, czego te-
raz najbardziej potrzebowałem  informację. Cofnąłem się ze sto metrów i jak
gdyby nigdy nic wszedłem do środka. Wędrowałem od stoiska do stoiska, aż
wreszcie dotarłem tam, gdzie chciałem.
Czego tam nie było! Znalazłem stos przewodników, do wyboru do koloru,
i niebywałą ilość map: od składanych w arkusze po wydania książkowe. Odrzu-
ciłem przewodniki literackie i antykwaryczne i zdecydowałem się na treściwe,
zwarte kompendium. Kupiłem również składaną mapę drogową, która z powo-
dzeniem mieściła się w kieszeni, oraz papier listowy, paczkę kopert i gazetę. Za-
płaciłem za wszystko jedną z przywłaszczonych piątek. Zabrałem swój łup do
pobliskiej herbaciarni i znad czajniczka słabego naparu i znad kilku czerstwych
bułeczek  taka to właśnie była herbaciarnia  zacząłem mu się dokładnie przy-
glądać.
Dowiedziałem się z mapy, że Limerick leży przy ujściu rzeki Shannon i 
jak podejrzewałem  koło lotniska. Dom, z którego zwiałem, znajdował się na
północ od Limerick, gdzieś między Sixmilebridge a Cratloe. Dla Nalanej Gęby
i jego ludzi usytuowanie kryjówki było niezwykle zręczne, bo dom leżał zaledwie
o piętnaście minut jazdy samochodem od lotniska.
Nalałem sobie kolejną filiżankę letniej herbaty i rozłożyłem gazetę, by stwier-
dzić, że Slade i Rearden nadal zajmują sporo miejsca w prasie. Ba! Pisali o nas
na pierwszej stronie! Fakt, mogło to być spowodowane przyjazdem inspektora
Brunskilla do Dublina, co na nowo rozbudziło zainteresowanie lokalnej prasy.
W gazecie zamieszczono fotografię, na której widać było, jak Brunskill wysiada
z samochodu. Kiedy spytano go, czego spodziewa siÄ™ po wizycie w Irlandii 
120
uciął krótko: %7ładnych komentarzy. Inspektor Forbes wrócił właśnie z Brukseli do
Londynu, skąd donosił: %7ładnych postępów w sprawie.
Oczywiście, prasa o wiele więcej uwagi poświęcała Slade owi niż mnie, bo
szpieg jest znacznie atrakcyjniejszy od jakiegoś tam złodzieja biżuterii. A jednak
z tego, jak rozpisywali się o Forbesie i Brunskillu, mogłem wnosić, że i o mnie
nie zapomniano. Wybrano ich dwóch, bowiem oni umieli mnie zidentyfikować.
Wyglądało jednak na to, że Forbesa i Brunskilla czeka długa droga, bowiem Re-
ardena widziano i na Isle of Man, i na Jersey, i na Cote d Azur, i w Ostendzie,
i w Manchesterze, i w Wolverhampton, i na Regent Street, i w Bergen, i w Middle
Wallop. Zastanawiałem się, czy sierżant Jervis ma też tyle roboty.
Herbaciarnia ziała pustką, zatem wyciągnąłem portfel i otworzyłem go. Naj-
pierw przeliczyłem pieniądze. To ważne, bo bez pieniędzy daleko bym nie uje-
chał. Doliczyłem się siedemdziesięciu ośmiu funtów  głównie w brytyjskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl