[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w drodze do La Minerve, minąłem La Belle Poule, La Lutine, La Junon, La Jolie Brise, każda
nazwa wymalowana na osadzonej w kamieniu płytce przy drzwiach wejściowych. Wielki klucz,
który dał mi p%0ńre Caron, wszedł gładko do zamka. W świetle wpadającym przez drzwi znalazłem
okna i otworzyłem drewniane okiennice, i słońce zalało wnętrze.
Spodziewałem się jakiejś rudery, tymczasem pomieszczenie było czyste i schludne. Na
środku stał często szorowany drewniany stół i cztery krzesła, w kącie szafa, pod oknem komoda
z szufladami, a przed dużym kominkiem długa drewniana ława przykryta pozbijanymi poduszkami.
Przy tylnej ścianie był zlew i prosta kuchenka.
Wąskie schody prowadziły do sypialni: gołe drewniane podłogi, kolejna szafa i duże
drewniane łoże, a obok stolik nocny. Otworzyłem okna i okiennice, za którymi roztaczał się widok
na morze. Zostawiwszy je otwarte, jako że pokój był trochę zatęchły i należało go wywietrzyć,
wróciłem na dół i otworzyłem drugie drzwi, które wychodziły na długi, otoczony murem ogród.
Domyśliłem się, że kamienna budka na końcu to wygódka. Z jednej strony mur porastały różowe
i czerwone róże, a z drugiej stał rząd bardzo zaniedbanych, rozpiętych na treliażu jabłoni.
W końcu ogrodu rósł duży, bujny figowiec i jego widok zasmucił mnie na chwilę. Był
żywym przypomnieniem rue du Figuier. Po ślubie wprowadziliśmy się z Claudine do mieszkania na
ostatnim piętrze budynku między Sekwaną a rue de Rivoli. Na podwórku pod naszymi oknami stał
stary figowiec, pozostałość po sadzie, który tam był, kiedy Le Marais było tylko zielonym
przedmieściem. Postanowiłem uznać to drzewo w La Minerve za dobry znak, potwierdzający
słuszność mojej decyzji o wprowadzeniu się tutaj.
Wróciwszy do środka, przystanąłem na chwilę w pokoju dziennym, napawając się
atmosferą. Domek wydawał się solidny, bezpieczny, przyjemny.
Nada się? W drzwiach stał Simon. P%0ńre Caron mówi, że zrobi pan tu sobie pracownię.
Jest idealny odparłem.
Od paru lat stoi pusty. Wiosną żona go sprząta. Wyciera kurze, zdejmuje pajęczyny i tak
dalej.
Pańska żona wspaniale posprzątała. Sądzę, że jutro mogę się wprowadzić.
W szafkach jest trochę naczyń, a żona może panu pożyczyć pościel. Do kuchenki będzie
potrzebna butla gazowa. Wodę czerpie się ze studni. Jest czysta, sprawdzałem. Nie ma tu
elektryczności, więc używamy lamp olejnych i świeczek. Podszedł do kominka, przykucnął,
przechylił głowę i zajrzał do komina. Czasem wrony wiją sobie tam gniazda, ale wygląda na to,
że w tym roku im się nie chciało. Załatwię panu drewno na opał. Kiedy wieje, mgły bywają zimne,
nawet latem.
Dziękuję.
Jeśli pan chce, jutro po południu mogę podpłynąć do przystani po drugiej stronie wyspy
i przywiezć tu pana z rzeczami. W Le Port mają traktor, ale łodzią jest znacznie szybciej.
Byłoby wspaniale. Doceniam pańską propozycję. Oczywiście zapłacę za pański czas, i za
drewno.
Proszę się nie przejmować. Dobrze, że ktoś tu znów zamieszka. Zbyt wielu opuściło tę
wioskę i udało się za pracą na ląd. Może kiedyś znajdzie pan czas, żeby namalować nam jakiś mały
obraz. Moja Maria by się ucieszyła.
Umowa stoi.
Zanim Simon wyszedł, uścisnąłem mu rękę, uradowany takim powitaniem.
Odwróciłem się i znowu rozejrzałem po pokoju. Przez większość życia moim domem była
sala sypialna w sierocińcu moje łóżko, szafa, w której wieszałem ubrania, mała szafka, gdzie
trzymałem swoje nieliczne rzeczy osobiste. Po sierocińcu dostałem stypendium na naukę w szkole
sztuk pięknych i wynająłem pokój w domu na Haro Street w Vancouver, a następnie
przeprowadziłem się do studia w starym budynku na Powell Street w Japantown. Przez lata
mieszkałem w wielu studiach, w Vancouver, potem w Nowym Jorku, a potem w Paryżu.
W pomieszczeniach, w których pracowałem, malowałem, w kącie za zasłoną łóżko, meble z drugiej
lub trzeciej ręki, płytka do gotowania, łazienka zwykle w korytarzu. Nie przeszkadzało mi to.
Byłem malarzem, a artyści tak żyją. Dopóki nie poznałem Claudine.
Kiedy się pobraliśmy i zamieszkaliśmy na rue du Figuier, minęło sporo czasu, nim
naprawdę się tam zadomowiłem, nim zacząłem czuć się swobodnie w innych pokojach niż moja
pracownia. Nigdy wcześniej nie miałem jadalni ani salonu, a tym bardziej prawdziwej sypialni.
Mieszkanie było naszą własnością, kupiliśmy je za spadek po ojcu Claudine, a mimo to
potrzebowałem paru lat, żeby wyzbyć się poczucia, że to wszystko jest nietrwałe. Chyba dopiero po
narodzinach Piera pozwoliłem sobie uwierzyć, że mam dom i rodzinę, że wreszcie jestem u siebie.
A potem jak szybko się to wszystko zmieniło.
Pod wpływem impulsu sięgnąłem do kieszeni kurtki po wybielone muszle, które zebrałem
na plaży, i ułożyłem je na słońcu na parapecie.
Książka dla Aleksandra Maludy
Rozdział 11
Zamiast wrócić do hotelu tą drogą, którą przyszedłem, czyli route des Matelots,
postanowiłem udać się wybrzeżem w stronę cypla figurującego na mojej mapie jako Le Colombier
gołębnik gdzie widziałem dom o nazwie La Maison du Paradis.
Podczas gdy oglądałem swoje nowe lokum, zaczął się przypływ i teraz fale sięgały wydm.
Nigdzie nie było widać białego psa, a księżyc wisiał wysoko na niebie, znacznie mniejszy i już nie
tak imponujÄ…cy.
Zcieżka skręciła w lewo, oddalając się od wydm i wijąc przez wrzosowisko, gdzie
z krzykiem protestu przeciw mojej obecności ku niebu wzbiło się stado wron, czarne poruszenie na
błękitnym tle. Za gęstym zagajnikiem sosnowym na skraju wrzosowiska zobaczyłem dach domu
i skierowałem się w tamtą stronę. Gdy znalazłem się między drzewami, z dala od bryzy i szumu fal,
od razu zrobiło się ciszej. Ziemię pokrywał kobierzec wyschniętych igieł. Nie było już widać domu,
który dojrzałem wcześniej, i nie biegła tędy żadna ścieżka, ale uznałem, że idę we właściwym
kierunku.
Nie zaszedłem daleko, kiedy usłyszałem dziwny dzwięk, krótki skrzek, jak zduszony krzyk
mewy. Założyłem, że to jakiś ptak. Dzwięk rozległ się ponownie jak głos, ale nie głos, ale też nie
ptak. Zatrzymałem się. Sosny zaszumiały cicho na bryzie. Wtedy rozległy się szybkie dzwięki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]