[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uśmiechem, który miał być zachęcający, zaproponował mi niezwykłą T7&C.7:.
żebyśmy, Zygmunt Pńiewski i ja, wzięli udział w trzytygodniowej wyprawie, w którą w najbliższych
dniach
204
wyruszy dwóch urzędników Służby Ochrony Indian, płynąc na motorówce do Indian
Cayapo nad środkowym Xingu.
Zapachniało piękną przygodą.
Może Teles Filho nie żywił mętnych zamiarów, może pod maską twardej skorupy
tkwiło miękkie ziarno, ale wolałem nie kusić losu, nie wywoływać wilka z lasu:
przecież w tym okresie w interiorze Brazylii panował zbyt szpetny klimat, w którym krępujących
facetów likwidowano na krótkim toporzysku. Na motorówce na Xingu
łatwo było o naturalną kntustioft,1.
Dokuczliwa myśl wprawiła mnie w wisielczy humor.
 Nie, dziękuję: to zanadto niebezpieczni'!  7.aśminł
 Dlaczego niebezpieczne?  zdziwił się.
 Tam jeszcze padają deszcze i można dostać katuru...  parsknąłem.
hl. U Indian Karaża
Wykonując pierwotny zamiar, w drodze do Rio de Janeiro wylądowaliśmy w Santa
Isabel nad! rzeką Araguaia, gdzie na wyspie Banana] żył sławetny i wystawny szczep Karaża. Owa
wyspa, utworzona rozwidleniem się rzeki Araguaia, stanowiła nielichy szmat ziemi, była bowiem
długa na przeszło trzysta kilometrów, a mierzyła prawie sto
-kilometrów w najszerszym miejscu. Leżała na zachodnim krańcu stanu Goias, mając po drugiej,
zachodniej stronie rzeki stan Mato Grosso.
Nie było przesady w nazwaniu Karażów najpopularniejszym w Brazylii szczepem.
%7łyjąc nad rzeką, płynącą głęboko w interiorze, a jednak zwiedzaną przez
Brazylijczyków już w siedemnastym wieku, Knrażowie stykali się z białymi ludzmi od wielu
pokoleń. Od trzech pokoleń wyzbyli się wojowniczych popędów, a wspólny
stnich przed groznymi Szawantami, grasującymi nieco dalej na zachód, zbliżył ich jeszcze bardziej do
białych przybyszów, liyll pogodnego w zasadzie usposobienia, 205
skorzy do śmiechów i zabaw, rozmiłowani w tańcach i uroczystościach. Mężczyzni
uchodzili za najzagorzalszych wśród Indian strojnisiów, pysznie malujących swe ciała i
ozdabiających je barwnymi piórami ptaków, a kobiety za zdolne rzezbiarki w glinie i
wykonawczynie ślicznych garnków. Ciała mieli zdrowe, przystojne i muskularne od wiosłowania i
kąpieli, twarze przyjemne i dorodne, u młodzieży zaś, zwłaszcza
dziewcząt, wręcz urodziwe. Utrzymywali się z rybołówstwa, zżyci z jedną z
najpiękniejszych rzek o rozległych plażach i niezwykłym bogactwie ryb  oto
Karażowie.
Oto pupile etnografów, faworyci wszelkich badaczy, globtrot-terów, dziennikarzy, przynęta dla
literatów, nieustanny przysmak ekip filmowych i magnes,
nieprawdopodobny magnes dla turystów, atrakcja turystyczna numer pierwszy
Brazylii: by przyciągnąć tysiące turystów ze Stanów Zjednoczonych, prezydent
Juscelino Kubitschek kazał zbudować około roku 1958 w pobliżu Santa Isabel nad
brzegiem Araguai olbrzymi, supernowoczesny hotel-gigant, przeznaczony na tysiąc turystów z
dolarami. Architekt Niemeyer, który projektował kształt hotelu, nie był w dobrej formie: odwalił
olbrzymie pudło do cygar na licznych betonowych palach. A na Karażów włożono święty obowiązek
odgrywania roli najbardziej wesołych, fotogenicz-nych i barwnych, więc jednocześnie prymitywnych
i nagich Indian w Brazylii.
Tak to szczep Karażów, zachowując swe dawne obyczaje, więcej: do starych tradycji kombinując
nowe atrakcje widowiskowe, wszedł we współczesną Brazylię jako
czynnik nowoczesnej turystyki. Więc nie prześladowany, przeciwnie, specjalnie
uprzywilejowany, a jednak nie uniknął losu wszystkich innych szczepów w Brazylii: Karażów było
coraz mniej. Przed stu laty liczyli ponoć około* stu tysięcy (Peter Matthiessen), przed sześćdziesięciu
laty było ich już tylko dziesięć tysięcy, a mniej więcej od 1930 roku liczba ich pozostała niezmienna,
wynosząca co najwyżej dwa
tysiÄ…ce istot (Hernano Ribeiro da Silva).
Spośród licznych książek, opisujących Karażów, zwłaszcza dwie zasługiwały na
wyróżnienie:  Przygoda brazylijska" (wy-
206
dana także w Polsce w 1936 r.) Anglika Petera Flemingą, uroczego snoba, i książka pod! tytułem:
 Karaja" Ericha Wust-manna, wydana w 1959 w Niemieckiej Republice Demokratycznej w
niezwykle bogatej szacie graficznej. Książka ta zawierała świetne zdjęcia Indian, a szczególnie
urzekające reprodukcje kolorowe. Bohaterem książki Wustmanna był kacyk Karażów, według słów
autora:  wspaniały wódz zwany Uata-u", przekupiony przez gościa hojnymi darami Indianin-brylant,
Indianin-ideał. Pod
niebiosa wychwalał go przybysz. I słusznie: dzięki pomocy kacyka autor mógł dokonać tych pysznych
fotografii.
Po naszym wylÄ…dowaniu samolotem w Santa Isabel klapa: miejscowy agent Servico
de Proteccao aos Indios zakazał nam fotografowania Indian w ich wiosce, a
specjalnego pozwolenia ze stolicy Brasiłii nie mieliśmy. Wobec tego z Wyspy
przepłynęliśmy na teren stanu Mato Grosso i tu zamieszkaliśmy w maleńkiej
mieścinie Sao Felix, oddalonej zaledwie o kilka kilometrów od Santa Isabel i często odwiedzanej
przez Indian. Na tym brzegu zaczailiśmy się na nich jak przydrożni
rozbójnicy.
Przez kilka następnych dni mieszkaliśmy tu w tanim hoteliku i wiedli najsłodsze życie, pełne miłych
wrażeń. Już od tygodni przestały nas dręczyć wrzody aklimatyzacyjne.
Mieszkańcy mieściny (podobno zazwyczaj straszne zabijaki) byli nam przychylni;
słońce i łagodne powietrze wprost wymarzone, widok na rozległą rzekę i jej plaże niezapomniany, a
rzeka w istocie rojąca się od ryb. Zapamiętale łowili je z brzegu na wędkę tutejsi chłopcy.
No i Indianie. Codziennie przypływało ich kilku na swych kanu, ale tylko mężczyzn, żadnych kobiet.
Podobno w Santa Isabel chodzili obnażeni; tu pojawiali się po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl