[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kie straciły dla mnie jakiekolwiek znaczenie. W zakamarku umysłu, który przed-
tem przeznaczony był do planowania wydatków, miałem teraz próżnię  i wyda-
wało się, że z misją wypełnienia tej pustki w czasie długiego przelotu z Kultis na
Cassidę pospieszyły wspomnienia. Wspomnienia o Eileen.
Nigdy przedtem nie podejrzewałem, że odgrywała w moich młodych latach
tak ważną rolę, zarówno przed śmiercią naszych rodziców, jak i  przede wszyst-
kim  po niej. Ale teraz, gdy nasz statek kosmiczny dokonywał skoku, zatrzy-
mywał się i znowu skakał pomiędzy gwiazdami, coraz to nowe miejsca i chwile
tłoczyły się w mej świadomości, kiedy tak siedziałem samotnie w swojej kabinie
pierwszej klasy lub, jeśli o to chodzi, nie mniej samotnie w westybulu, gdyż nie
byłem w nastroju towarzyskim.
Nie były to wspomnienia dramatyczne. Wspominałem prezenty, które poda-
rowała mi na te czy tamte urodziny. Chwile, gdy pomagała mi nie ugiąć się pod
nieznośnym naciskiem, jaki Mathias w swojej próżności wywierał na moją duszę.
Jej własne chwile smutku, które bardzo łatwo odnajdywałem w pamięci zwłasz-
cza dzisiaj, gdy zdałem sobie sprawę, iż była wówczas samotna i nieszczęśliwa,
czego jednak w owym czasie nie potrafiłem zrozumieć, pogrążony bez reszty we
własnym nieszczęściu. Nagle uświadomiłem sobie, że mogę sobie przypomnieć
dowolnie wiele wypadków, gdy zdarzyło jej się odłożyć na bok własne kłopoty po
to, by coś zaradzić na moje, i ani jednego  nie udało mi się odszukać w pamięci
101
jednego jedynego przykładu  bym kiedykolwiek zapomniał o swoich proble-
mach, by chociaż wziąć pod uwagę jej zmartwienia.
Gdy wszystko to przesuwało się przed mymi oczyma, czułem, jak serce kraje
mi się z rozpaczy i poczucia winy. Pomiędzy jedną a drugą serią skoków usiłowa-
łem utopić te wspomnienia w kieliszku. Stwierdziłem jednak, że nie odpowiadają
mi zarówno trunki, jak i takie wyjście z sytuacji.
Przybyłem na Cassidę.
Jako uboższej i mniejszej rozmiarami planetarnej krewniaczce Newtona,
z którym dzieliła liczący dwanaście ciał niebieskich układ słoneczny, Cassidzie
brakowało jego powiązań akademickich, a co za tym idzie, stałego dopływu wy-
soce wykwalifikowanych umysłów ścisłych, które uczyniły skolonizowany wcze-
śniej świat Newtona bogatym. Z jej stołecznego portu kosmicznego, Moro, złapa-
łem wahadłowiec do Alban, miasteczka uniwersyteckiego sponsorowanego przez
Newton, gdzie Dave studiował mechanikę skoku i gdzie oboje z Eileen imali się
różnych zajęć zarobkowych.
Było to miasto wielopoziomowe, efektywnością wykorzystania terenu zbliżo-
ne do mrowiska. Nie, żeby brakowało miejsca, na którym można by je postawić,
ale zbudowano je po większej części za newtoniańskie kredyty, a najtańsza dostęp-
na za te kredyty metoda budowlana wymagała skupienia potrzebnych mieszkań na
najmniejszej możliwej przestrzeni.
Na przystani wahadłowca wziąłem pręt kierunkowy i nastawiłem na adres
Eileen podany mi przez nią w jedynym otrzymanym od niej liście, tym, który do-
stałem w dniu śmierci Davida. Pręt poprowadził mnie przez całą serię pionowych
i poziomych przejść i tuneli aż do segmentu zespołu mieszkalnego, leżącego po-
nad poziomem gruntu, lecz na tym kończyła się lista pochlebnych przymiotników,
którymi można by go określić.
Gdy skręciłem w korytarz, który miał ostatecznie doprowadzić mnie do drzwi
szukanego przeze mnie domu, po raz pierwszy owo nie wymyślone bynajmniej
uczucie, które, póki Liza nie zwróciła na nie bezpośrednio mojej uwagi, nie do-
puszczało nawet do mej świadomości myśli o Eileen, zaczęło zbliżać się do punk-
tu wrzenia. Niby w nocnym koszmarze, scena, która rozegrała się na nowoziem-
skiej leśnej polanie, stanęła mi przed oczami jak żywa, a wściekłość i strach jęły
trawić mnie niczym gorączka.
Na moment zawahałem się  mało brakowało, a dałbym za wygraną. Lecz
bezwładność, która ogarnęła mnie podczas długiej podróży, popchnęła mnie pod
sam próg i sprawiła, iż zadzwoniłem do drzwi.
Sekunda oczekiwania wydała mi się wiecznością. Wreszcie drzwi się otwarły
i ukazała się w nich twarz kobiety w średnim wieku. Szeroko otwarłem oczy ze
zdumienia, gdyż nie była to twarz mojej siostry.
 Eileen. . .  wybąkałem.  To znaczy. . . pani Davidowa Hall. . . Czy jest
w domu?  Wówczas przypomniałem sobie, że ta kobieta nie może o mnie nic
102
wiedzieć.  Jestem jej bratem, z Ziemi. Redaktor Tam Olyn.
Miałem na sobie oczywiście pelerynę i beret, co w pewnym sensie wystarczało
za wizytówkę, lecz w owej chwili zupełnie o tym zapomniałem. Przypomniało mi
się dopiero wtedy, gdy kobieta nieco się spłoszyła. Prawdopodobnie nigdy dotąd
nie widziała członka Gildii na własne oczy.
 No cóż, wyprowadziła się  odparła.  To mieszkanie było dla niej za
duże. Mieszka kilka poziomów niżej i bardziej na północ. Chwileczkę, zaraz dam
panu jej numer.
Zniknęła z pośpiechem. Po chwili usłyszałem odpowiadający jej głos mężczy-
zny i wkrótce ukazała się z powrotem z kartką papieru w ręce.
 Proszę  rzekła nieco zdyszana.  Zapisałam go panu. Pójdzie pan prosto
tym korytarzem. . . o, widzę, że ma pan pręt kierunkowy. W takim razie proszę go
nastawić. To niedaleko.
 Dziękuję  powiedziałem.
 Nie ma za co. Cała przyjemność. . . Cóż, nie powinnam pana zatrzymywać,
jak mi się zdaje  dodała, widząc, że już zaczynam się odwracać.  Cieszę się,
że mogłam się na coś przydać. Do widzenia.
 Do widzenia  wyjąkałem.
Poszedłem korytarzem dalej, nastawiając ponownie pręt kierunkowy. Ten zaś
poprowadził mnie na dół, tak że drzwi, przy których nacisnąłem wreszcie dzwo-
nek, znajdowały się sporo poniżej poziomu gruntu.
Tym razem czekałem dłużej. Wreszcie otwarły się, a za nimi stała moja siostra.
 Tam  powiedziała.
Na pierwszy rzut oka wcale się nie zmieniła. Nie znać było po niej żadnych
oznak smutku ani zgryzot i uczułem gwałtowny przypływ nadziei. Lecz gdy tak
stała bez ruchu, po prostu mi się przyglądając, nadzieja znowu opadła. Mogłem
tylko czekać. Poszedłem za jej przykładem.
 Wejdz  rzekła wreszcie, niemal nie zmieniając tonu. Odsunęła się na bok
i wszedłem do środka. Drzwi zasunęły się za mną.
Chwilowo wybity z nastroju tym, co zastałem, rozejrzałem się dookoła. Obity
szarą draperią pokój był nie większy niż kabina pierwszej klasy, którą zajmowa-
Å‚em na statku kosmicznym.
 Co się stało, że mieszkasz tutaj?!  wybuchnąłem.
Popatrzyła na mnie, ale nie zareagowała na moje zaskoczenie.
 Tu jest taniej  odparła obojętnie.
 Ależ nie ma potrzeby, byś oszczędzała pieniądze!  powiedziałem. 
Podjąłem wszelkie kroki, byś otrzymała spadek po Mathiasie. Załatwiłem z pra-
cującym na Ziemi Cassidaninem, że rodzina, którą zostawił tutaj, przekaże ci go-
tówkę. Czy to znaczy  gdyż myśl ta do tej pory nie postała mi w głowie  że
z tej strony nastąpiły jakieś komplikacje? Czy jego rodzina ci nie płaci?
103
 Owszem  przyznała dość chłodno.  Lecz jest jeszcze rodzina Dave a,
której trzeba pomagać.
 Rodzina?  Gapiłem się na nią idiotycznie.
 Młodszy brat Dave a chodzi jeszcze do szkoły. . . Zresztą mniejsza z tym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl