[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odświętnie ubranych spacerowiczów, rozkoszując się wiejącą od portu bryzą. Na samej ulicy
zaś roiło się od powozów, samochodów i ryksz. Mama i ja przygotowywaliśmy się właśnie do
przejścia na drugą stronę, gdy tata - po zapłaceniu dorożkarzowi - stanął nagle za nami i dość
głośno powiedział:
- Kochanie, teraz już w firmie wiedzą. Wiedzą, że nie ustąpię. Bentley wie na pewno.
O tak, on to teraz wie doskonale!
Tak jak wtedy przy obiedzie, mama z początku nie zareagowała. Wzięła mnie za rękę
i ruszyliśmy między pojazdami w kierunku parku. Gdy znalezliśmy się po drugiej stronie
traktu, mruknęła jedynie pod nosem:
- NaprawdÄ™?
Ale na tym sprawa się nie skończyła. Weszliśmy do Public Gardens i przez pewien
czas, jak każda inna rodzina, odwiedzająca park w niedzielne popołudnie, spacerowaliśmy
między trawnikami i klombami, pozdrawiając przyjaciół i znajomych, przystając niekiedy na
krótką pogawędkę. Czasem dostrzegałem chłopców, których znałem ze szkoły albo lekcji gry
na pianinie u pani Lewis, ale, podobnie jak ja, kroczyli oni przykładnie u boku rodziców, więc
zawstydzeni woleliśmy udawać przed sobą nawzajem, że się nie widzimy. Koncert
rozpoczynał się dokładnie o wpół do szóstej i choć każdy o tym wiedział, większość ludzi
kierowała się ku estradzie dopiero wtedy, gdy ich uszu dobiegły pierwsze dzwięki rogów.
My zawsze ruszaliśmy jedni z ostatnich, więc kiedy docieraliśmy na miejsce,
wszystkie krzesła były już zajęte. Specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo przy estradzie
popuszczano dzieciom cugli, z czego ja też nieraz korzystałem, bawiąc się z innymi
chłopcami pod sceną. Tego konkretnego popołudnia - musiało to być pózną jesienią, gdyż
pamiętam, że słońce znajdowało się już nisko nad widniejącą za estradą wodą - mama odeszła
kilka kroków w bok, by porozmawiać ze stojącymi nieopodal przyjaciółmi, a ja po paru
minutach słuchania muzyki zapytałem ojca, czy mogę podejść do grupki amerykańskich
chłopców, o których wiedziałem, że bawią się na obrzeżach tłumu. Ojciec wpatrywał się dalej
w orkiestrę i nie odpowiedział, a gdy już miałem powtórzyć pytanie, rzekł cicho:
- Wszyscy ci ludzie, Bąbel, wszyscy ci ludzie... zapytaj ich, a wszyscy powiedzą ci, że
mają zasady. Ale gdy będziesz starszy, przekonasz się, że bardzo nieliczni z nich naprawdę je
mają. Jednak twoja matka jest inna. Ona nigdy się nie poddaje. I wiesz, Bąbel, to właśnie
dlatego jej się udało. Uczyniła twojego ojca lepszym człowiekiem. O wiele lepszym. Cóż,
może jest surowa, zresztą nie muszę ci tego mówić, cha, cha! Jest równie surowa wobec mnie,
co wobec ciebie. Ale dzięki temu stałem się lepszym człowiekiem. Zajęło to sporo czasu, a
jednak się udało. Chcę, żebyś wiedział, Bąbel, że twój ojciec nie jest już tą samą osobą, którą
wtedy widziałeś, wiesz, gdy wpadłeś z mamą do mojego gabinetu. Pamiętasz to. Oczywiście,
że tak. Przykro mi, że było ci dane widzieć własnego ojca w takim stanie. Ale cóż, to było
wtedy. Dziś, dzięki twojej matce, jestem kimś o wiele silniejszym. Kimś, ośmielę się
powiedzieć, z kogo w przyszłości będziesz dumny.
Niewiele rozumiałem z tego, co mówił, a poza tym miałem poczucie, że gdyby mama,
która była bardzo blisko, usłyszała choćby część tego monologu, rozgniewałaby się. Więc tak
naprawdę nie odpowiedziałem ojcu. Zdaje się, że Po dłuższej chwili milczenia zapytałem go
po prostu jeszcze raz, czy mogę dołączyć do amerykańskich kolegów, i na tym sprawa się
skończyła.
Ale potem przez kilka dni myślałem o owym dziwnym monologu, a szczególnie o tym
fragmencie, w którym ojciec nawiązywał do sytuacji, kiedy to mama i ja  wpadliśmy do
jego gabinetu. Dosyć długo nie potrafiłem sobie uświadomić, o jakie wydarzenie mu
chodziło, na próżno starając się dopasować do słów taty którekolwiek ze swoich wspomnień.
W końcu jednak zdecydowałem się na pewne zdarzenie z wczesnego dzieciństwa, z okresu,
gdy mogłem mieć nie więcej niż cztery, pięć lat; zdarzenie, które, mając lat dziewięć,
pamiętałem już bardzo mgliście.
Gabinet ojca znajdował się na najwyższym piętrze i rozpościerał się z niego rozległy
widok na tereny za domem. Rzadko kiedy pozwalano mi wchodzić do tego pokoju, a poza
tym zabraniano się bawić w jego pobliżu. Do gabinetu wiódł jednak wąski korytarzyk, wzdłuż
którego wisiał na ścianie rząd obrazów w ciężkich pozłacanych ramach. Były to wszystko
cenne malowidła, przedstawiające z kreślarską dokładnością szanghajski port, oglądany z
brzegu w Putung, czyli, inaczej rzecz ujmujÄ…c, rozmaite statki, zacumowane w porcie,
ukazano tam na tle ogromnych budowli Bundu. Przypuszczam, że obrazy były dość stare, że
powstały nie pózniej niż w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, i jak wiele innych
wartościowych przedmiotów w naszym domu stanowiły własność firmy. Ja tego nie
pamiętam, ale mama często opowiadała mi, że kiedy byłem bardzo mały, stawaliśmy niekiedy
razem przed tymi obrazami i bawiliśmy się w nadawanie różnych śmiesznych nazw
namalowanym statkom. Według mamy pękałem wtedy ze śmiechu i czasem nie zgadzałem
się na przerwanie zabawy, póki nie nazwaliśmy wszystkich. Jeśli tak było - jeśli rzeczywiście
podczas tej zabawy co chwila wybuchaliśmy śmiechem - to niemal na pewno nie
oddawaliśmy się owej rozrywce wtedy, gdy ojciec pracował w gabinecie. Ale kiedy nieco
dłużej zastanawiałem się nad słowami wypowiedzianymi przez tatę tamtego dnia przy
estradzie, przypomniało mi się jednak, że gdy pewnego razu staliśmy na poddaszu i
bawiliśmy się w naszą grę, mama nagle zamilkła i znieruchomiała.
W pierwszej chwili pomyślałem, że zaraz zostanę skarcony, być może za coś, co
właśnie powiedziałem i co mamie się nie spodobało. Zresztą nieraz zdarzało jej się raptownie
zmienić nastrój podczas miłej rozmowy i skarcić mnie za jakieś przewinienie, popełnione
wcześniej tego samego dnia, przewinienie, o którym dopiero teraz sobie przypomniała. Gdy
jednak czekałem w milczeniu na wybuch złości zdałem sobie sprawę, że mama nasłuchuje. Po
chwili odwróciła się i pchnęła gwałtownie drzwi do gabinetu.
Zza jej pleców dostrzegłem wnętrze pokoju. Pozostał mi w pamięci obraz ojca
pochylonego nad biurkiem, z twarzÄ… zlanÄ… potem i wykrzywionÄ… grymasem rozpaczy.
Niewykluczone, że łkał i że właśnie ten odgłos przyciągnął uwagę mamy. Na blacie
porozrzucane były papiery, księgi rachunkowe, zeszyty. Zauważyłem też - skierowawszy
wzrok, jak sądzę, w tę samą stronę, co mama - więcej papierów i zeszytów na podłodze, jakby
tata cisnął je tam w ataku furii. Podniósł na nas oczy, oniemiały, a potem odezwał się głosem,
którego ton mnie zdumiał:
- Nie możemy tego zrobić! Nigdy nie wrócimy! Nie możemy tego zrobić! %7łądasz zbyt
wiele, Diano. To za wiele!
Mama bąknęła coś do niego pod nosem, bez wątpienia każąc mu wziąć się w garść.
Wtedy ojciec nieco się pozbierał i sięgając wzrokiem dalej za mamę, po raz pierwszy spojrzał
na mnie. Ale po chwili na jego twarzy znowu odmalowała się rozpacz i kręcąc bezradnie
głową, rzekł do mamy:
- Nie możemy tego zrobić, Diano. To nas zrujnuje. Wszystko sprawdziłem. Nigdy nie
wrócimy do Anglii. Nie zbierzemy tylu pieniędzy. Bez firmy utkniemy tu na zawsze.
Potem znowu stracił panowanie nad sobą i gdy mama zaczęła coś do niego mówić -
cichym, ostrym głosem - tata zaczął krzyczeć, nie tyle na nią, co do ścian swojego gabinetu:
- Nie zrobię tego, Diano! Mój Boże, za kogo ty mnie uważasz? To mnie przerasta,
słyszysz? Przerasta! Nie mogę tego zrobić! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl