[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Koniec. To był bardzo dobry plan.
Podjął decyzję. Pogwizdując, pojechał w stronę znajomych, ceglanych domów przy cichej, bocznej ulicy.
Jordan siedziała na taborecie obok Spencera, podpierając podbródek dłonią i patrząc, jak chłopiec
przesuwa jedzenie po kobaltowoniebieskim talerzu.
- Co się stało? - zapytała. - Nie jesteś głodny?
- Jestem, ale...
- Ale co?
Nawet na nianie zerknął. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby spojrzał jej w oczy choć raz, odkąd
powiedziała mu o wyjezdzie matki. Za wszelką cenę starał się unikać jej wzroku - mniej więcej tak jak
Kevin, gdy przypadkowo spotkali się po ślubie, do którego nie doszło. Wpadli na siebie w supermarkecie,
przed Zwiętem Dziękczynienia. Zamienili kilka słów o pogodzie, miejscowej drużynie futbolowej i
niedawnych wyborach.
Jordan cały dzień prowadziła ze Spencerem takie rozmowy bez znaczenia - o motylkach, czekoladzie i
kreskówkach. A raczej ona mówiła, a on słuchał albo nie. Trudno było to stwierdzić. Chciała się dowiedzieć,
co się działo w tej biednej, dziecięcej główce, ale nie miała pojęcia, jak tam dotrzeć.
MruknÄ…Å‚ coÅ›, przeciÄ…gajÄ…c widelcem po kupce ziemniaczanego puree.
- Co mówiłeś, Spencer? Nie słyszałam.
Pochyliła się ku niemu. Odsunął się.
- Powiedziałem, że to mi nie smakuje.
Spojrzała na jego talerz.
- Kiedy pytałam, powiedziałaś, że lubisz ziemniaki.
- Ale nie takie. Te mają w środku coś zielonego.
- To szalotka - wyjaśniła. - Dodaje smaku. Szalotka jest rodzajem cebuli...
- Cebuli też nie lubię.
- Och. - Znów popatrzyła na jego talerz. - A kurczak? Mówiłeś, że lubisz.
- Ale tylko kurczaka McNuggets.
- Och - powtórzyła. - Gdybyś spróbował tego...
- Paskudnie wyglÄ…da.
Paskudnie? Nie spodziewała się, że ktoś nazwie jej kurczaka cordon bleu paskudnym . Trzy lata
doskonaliła ten przepis.
- A może zjesz trochę fasolki szparagowej?
Skrzywił się.
- Na pewno myślisz, że jej nie lubisz, ale to przecież nie szpinak. Podsmażyłam... - Urwała, widząc jego
minę. Na pewno by nie zrozumiał. Był tylko dzieckiem.
A ona nie była przyzwyczajona do maluchów. Nie znała żadnych. Sama kiedyś była dzieckiem, ale to nie
znaczyło, że...
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek u drzwi. Jordan aż podskoczyła.
- Myślisz, że to mamusia? - zapytał Spencer, rozchmurzając się po raz pierwszy od rana.
Błagam, Boże, spraw, aby tak było, pomyślała Jordan, biegnąc do drzwi.
- Możliwe! - zawołała przez ramię, więc Spencer natychmiast podreptał za nią.
Ale za drzwiami wcale nie zobaczyła Phoebe. Stał tam szczupły, obcy mężczyzna o jasnych włosach,
ubrany w swobodny strój biznesowy: spodnie khaki, bawełnianą koszulę, granatowy blezer i lśniące
pantofle. Był tak elegancki - i przystojny - że Jordan natychmiast pomyślała o własnym wyglądzie.
Miała na sobie zwykły, biały T-shirt, który wcisnęła w stare dżinsy. Była boso, a jej pedikiur miał już
tydzień. Zrezygnowała z cosobotniej, porannej wizyty w salonie piękności na rzecz oglądania kreskówek ze
Spencerem. Nie czesała się od wpół do szóstej rano, kiedy to ściągnęła włosy gumką przed myciem zębów.
Na pewno miała podkrążone oczy. Piękność!
- Ty jesteÅ› Jordan Curry?
Rozpoznała jego głos i od razu sobie skojarzyła... Poczuła się jak rażona piorunem.
- Mój Boże! - Zasłoniła usta dłonią. - Na śmierć zapomniałam!
Miał ubawioną minę.
- Zapomniałaś, kim jesteś? Cieszę się, że mogę pomóc. Zaskoczona spojrzała w zielone tęczówki
nieznajomego, które miały identyczny odcień jak jej własne. Jego oczy też były podkrążone, ale lepiej
maskowała to opalenizna. W wyglądzie mężczyzny było coś, co kazało Jordan pomyśleć, że lepiej by się
czuł, ścinając drzewa w lesie, niż tutaj, w Georgetown, elegancko ubrany.
- Jesteś Beau Somerville - powiedziała.
- Dziękuję, ale wiedziałem to cały czas. To raczej ty masz problem z określeniem własnej tożsamości.
Zaśmiała się mimo woli. Mężczyzna był uroczy. Na ułamek sekundy, patrząc w oczy koloru mchu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]