[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kąd skończył siedemdziesiąt pięć lat, uznał chyba, że przepisy ruchu nie odnoszą się do
niego. Jak zwykle ruszył z kopyta.
Jechali na północ. Libby rzadko bywała w tej okolicy. Nic dziwnego, skoro znaj-
dowały się tam głównie rozwalające się budynki i puste, zaśmiecone parcele.
Uderzyło ją nagle, że te półdzikie miejskie tereny odznaczają się swoistym suro-
wym pięknem. Za rogiem ukazał się spalony kościół, który wręcz domagał się sfotogra-
fowania. Libby odnotowała to sobie i przyrzekła, że zajmie się tym po remoncie.
Doug skręcił na wysypany żwirem parking i zahamował gwałtownie.
- Jesteśmy na miejscu, maleńka. Chodzmy. Nie chcemy, żeby ojciec James czekał
na nas przez całe popołudnie.
Wysiadając, przypomniała sobie, że nie sprawdziła wiadomości w komórce. Miała
dwanaście nieodebranych telefonów, wszystkie od Davida. Nie wiedziała, czy ma się
czuć zaszczycona, czy zaalarmowana. Nieważne, najpierw spotkanie z księdzem. Los
motelu leżał jej na sercu i nic nie mogło jej przeszkodzić w jego ratowaniu.
Nawet David.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Spotkanie z ojcem Jamesem okazało się owocne. Propozycja wydała mu się nad
wyraz interesująca, pozostawało omówienie szczegółów. Libby i Doug wypowiadali się
o wszystkim z entuzjazmem, a pokazna suma niechybnie przemówiła księdzu do wy-
obrazni.
- W przyszłym tygodniu na zebraniu zarządu fundacji przedstawię waszą propozy-
cję. Spodziewam się, że im się spodoba - rzekł ksiądz.
Libby starała się nie pokazać po sobie rozczarowania z powodu zwłoki.
- Nie dałoby się tego zrobić wcześniej? Ksiądz obdarzył ją cierpliwym anielskim
uśmiechem, jakiego pewnie używał setki razy dziennie.
- Obawiam się, że nie.
- To i tak niedługo - wtrącił Doug. - Pamiętajcie poza tym, że musimy przedstawić
nasz plan Elizabeth, a ona nie wiadomo, jak go przyjmie. Potrafi być bardzo uparta.
Libby przewróciła oczami.
- Ja sam bywam uparty - zauważył ojciec James. - Co ma być, to będzie. Zobaczy-
my.
W drodze do domu Libby rozmyślała nad tym, że cierpliwość nie jest jej najmoc-
niejszą stroną. Trudno jej się było pogodzić z czekaniem. Ciekawe też, kto przedstawi
plan cioci...
Sprawdziła jeszcze raz komórkę. Dwa nowe telefony, również od Davida. Libby
uśmiechnęła się mimo woli. Uparty ten jej przystojny architekt.
- Czy to twój nowy adorator? - spytał Doug.
Potaknęła.
- Chciałbym go wreszcie poznać.
- Wszystko w swoim czasie - odparła ze śmiechem Libby - jak powiedziałby nasz
dobry ojczulek James.
Okazało się, że Libby nie musi oddzwaniać do Davida, czekał on bowiem na nią na
podjezdzie motelu, oparty biodrem o swojego jaguara.
R
L
T
Serce Libby natychmiast przyspieszyło rytm. Jak to możliwe, że David wydawał
jej się coraz bardziej przystojny? Jak tak dalej pójdzie, za tydzień na jego widok dostanie
chyba zawału. Miała jedynie nadzieję, że ona sama wywołuje w jego twardej piersi po-
dobnÄ… reakcjÄ™ serca.
Ledwie zgasiła silnik, a już David pospieszył otworzyć przed nią drzwi.
- Hej - zawołała, wysiadając niemal w jego ramiona. - Właśnie miałam do ciebie
dzwonić.
- Ach, więc widziałaś moje telefony.
- No tak, omal mi nie stopiły komórki.
- Tęskniłem za tobą - wyznał cicho.
Jej serce zamieniło się w ciepły budyń.
- Cieszę się - odparła miękko. - Ja także za tobą tęskniłam. Chciałabym, żebyś po-
znał pewną szczególną dla mnie osobę.
Doug wygramolił się już z auta i szedł ku nim, uśmiechając się znowu jak kot z
Cheshire.
- Doug, to jest David - przedstawiła Libby. - Doug to najlepszy ojciec na świecie.
Podali sobie ręce i Doug natychmiast zauważył:
- Dużo o tobie słyszałem, młody człowieku. Ponoć zaprojektowałeś ten wspaniały
budynek po drugiej stronie szosy.
David spuścił głowę i milczał. Dopiero po chwili odparł:
- Tak, proszÄ™ pana.
- Moje gratulacje. Znakomita robota - pochwalił Doug.
- Dziękuję panu.
- Zostawię was teraz, mam pocztę do przejrzenia. - Doug cmoknął Libby w czoło i
poszedł.
- Miły staruszek - rzekł cicho David.
- Owszem.
- Naprawdę mi ciebie dzisiaj brakowało - mówiąc to, musnął ją z czułością po po-
liczku.
Jego mina świadczyła o szczerości tych słów.
R
L
T
- To dobrze, bardzo siÄ™ cieszÄ™.
- Chodz ze mną do hotelu - poprosił, biorąc ją w ramiona. - Zrelaksujemy się w ja-
cuzzi, a potem zobaczymy, co dziś przygotowała dla nas kuchnia. Libby westchnęła
ciężko.
- Brzmi bosko, ale...
- Ale co? - spytał z niepokojem.
- Nie chciałabym zostawiać Douga samego na cały wieczór.
- Jest chory czy co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl