[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właściwie przyznawała mu rację. - Może jutro wreszcie coś się wydarzy?
Alfred mocno w to wątpił. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna zdawał
siÄ™ starannie strzec przed obcymi swych tajemnic.
- W każdym razie musisz przyznać, że nawet gdybyśmy mieli błądzić, to nie
mogliśmy znalezć lepszego miejsca.
- To prawda - przyznała Sara.
Minął kolejny dzień. Wieczorem wrócili do swojego pokoju z zamiarem udania się do
łóżek. Elden pomógł Sarze uporać się z moskitierą, mimo że dziewczyna wcale go o to nie
prosiła.
- Pomyśl tylko, że jesteśmy tu zaledwie jedną dobę, a ja mam wrażenie, że dużo, dużo
dłużej - rzekła z uśmiechem.
- Rzeczywiście. Wprawdzie mieliśmy pewne złe doświadczenia na polu wzajemnego
wychowania, ale sporo się o sobie dowiedzieliśmy, a nadmiar wrażeń nie pozwala usnąć.
WsunÄ…Å‚ siÄ™ pod koc.
- Wydaje mi się, że jakoś sobie radzimy - powiedziała niepewnie - to znaczy, no
wiesz, wspólny pokój i wspólne spędzanie czasu... - przerwała zagubiona.
- Nie spodziewałem się, że pójdzie tak dobrze - stwierdził Alfred ku wielkiej radości
Sary. - Teraz nie zgodziłbym się mieć na twoim miejscu kogoś innego.
Czyżby to znaczyło, że Alfred nie wyobraża sobie innej dziewczyny u swego boku,
pomyślała podekscytowana, ale on szybko pozbawił ją złudzeń, mówiąc:
- Jesteś rozsądną osobą. Nie mam z tobą żadnych kłopotów, dotrzymujesz naszej
umowy, co bardzo ceniÄ™.
- Dziękuję - odpowiedziała mocno zawiedziona.
Zgasło światło. Fale jednostajnie, nieprzerwanie uderzały o brzeg. Czasami napływała
większa, bo słyszeli jakby wybuch armatni, kiedy rozbijała się na piaszczystej plaży.
Elden przerwał ciszę.
- Nie wiemy, czy twój wuj wspominał cokolwiek o tobie temu człowiekowi. Twoje
nazwisko jest raczej rzadko spotykane. Czy masz może jakieś przezwisko lub drugie imię?
- Margrethe.
- Jeśli on będzie w pobliżu, tak będę się do ciebie zwracał. Postaram się jednak tego
unikać.
- Dobrze, rozumiem.
Sarze podobała się barwa głosu Alfreda. Słysząc ten niski głos, ożywiała się jak
dziecko, któremu podano pyszny deser. Ze też takie porównania przychodzą jej do głowy!
- Dobrze, że ty nie musisz zmieniać imienia - zaśmiała się nerwowo Sara. -
Przyzwyczaiłam się do Alfreda i uważam, że to imię do ciebie pasuje.
- Dziękuję - odparł zadowolony i lekko zdziwiony. Sara nie odzywała się przez
chwilÄ™.
- Powiedz, czy jak twoi rodzice odeszli, miałeś podobne jak ja odczucia? Najstarszy w
rodzinie... Człowiek nie jest w stanie sprostać sytuacji, to takie trudne...
- Chyba tak.
- Odczułam to tym bardziej po śmierci wuja Hakona. Ty masz jeszcze kogoś, kim
możesz się zająć, ja zostałam zupełnie sama.
- Ale pewnie będziesz miała własne dzieci.
- Wątpię. Mam same przykre doświadczenia w sprawach miłosnych, więc chyba już
siÄ™ nigdy nie zakocham.
Wciąż widziała przystojnego, cudownego Erika. Jednak myśl, że mógłby być ojcem
jej dzieci, wydała się Sarze zupełnie absurdalna. Wiedziała, że to inne dzieci mają do Erika
większe prawo.
- Myślę, że Torii na pewno by się tu podobało. Szkoda, że jej nie zabraliśmy. Jeśli te
widoki nie wyrwałyby jej z apatii, to już chyba żadne inne.
Alfred nie poprawił Sary, gdy powiedziała  zabraliśmy .
- To prawda - przyznał i mówił dalej z bólem w głosie, jakby zapominając, że dopiero
rozmawiali o siostrze: - Mały Geir był wspaniałym chłopcem. Nigdy się nie pogodzę z jego
odejściem.
W ciemności, plącząc się w sieci moskitiery, Sara odnalazła jego dłoń i ujęła w swoją.
- Teraz przypominam sobie artykuł w gazecie właśnie o tym wypadku. Donoszono o
kierowcy - szaleńcu, który przejechał dwoje dzieci, prawda? - Tak.
- Alfredzie, to przerażające. Delikatnie uwolnił rękę.
- Saro, śpij dobrze - usłyszała na koniec, a głos, jakim to powiedział, był
nadspodziewanie Å‚agodny.
Następnego dnia przy śniadaniu zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Gdy weszli do
jadalni, mężczyzna, którego śledzili, już tam był. Nie zwracali na niego uwagi, a Alfred usiadł
tak, by móc obserwować jego stolik. Ze swoich miejsc widzieli plecy rzekomego Tangena, a
odległość, jaka dzieliła ich stoliki, była na tyle duża, że bez obaw mogli prowadzić rozmowę,
nie będąc słyszani. Obserwowali natomiast sposób, w jaki ów człowiek odnosił się do Bogu
ducha winnych młodych kelnerów. Mężczyzna zabrał ze sobą z Norwegii kawę i inne arty-
kuły spożywcze.
- I to jest rzekomo wytrawny turysta! - rzekł z przekąsem Alfred.
Sara tylko pokiwała głową.
Po kilku minutach Alfred znów się odezwał:
- Słuchaj, on ma w ręku jakiś list. Teraz czyta go drugi raz. Muszę koniecznie to
sprawdzić. Siedz tu, ja zaraz wrócę, przejdę się tylko koło niego.
- Tylko uważaj na siebie! - rzuciła bez zastanowienia, choć kierowanie takiego
ostrzeżenia do policjanta nie miało właściwie sensu.
Sara najchętniej zapomniałaby o całym przedsięwzięciu, wolałaby spędzać na Cejlonie
prawdziwy urlop. Nie powinna była zabraniać Erikowi przyjazdu. To jest wymarzone miejsce
na wypoczynek, w pełni z nim się zgadzała. Teraz spacerowaliby plażą, poznawali się wzaje-
mnie i nikt nie miałby im tego za złe. Owszem, nie mogła niczego zarzucić Alfredowi, był
nawet miły na swój nieco dziwaczny sposób, ale nic jej z nim nie łączyło poza tym, że musieli
dzielić pokój.
Gdyby tu był Erik, o melancholijnym, ale pełnym ciepła spojrzeniu, taki opiekuńczy...
Erik rozpieszczałby ją, nosiłby na rękach, wdzięczny za jej oddanie i wsparcie w trudnych
momentach. Dzielenie życia z taką zimną i wymagającą kobietą jak żona Erika musi być
ogromnie przygnębiające. Sara wprawdzie nie spotkała nigdy Birgitte, ale Erik przedstawił ją
w jak najgorszym świetle. Elden właśnie wrócił.
- Zorientowałem się, że to list z Anglii przysłany na nazwisko Hakona Tangena.
Słuchaj, ja muszę przeczytać ten list!
- Chyba zwariowałeś, jak sobie to wyobrażasz?
- A jak inaczej się dowiemy, co w nim jest, o co w ogóle chodzi w całej tej sprawie?
Może mam podejść do jegomościa i zapytać, co robi w tym kraju, czy tak?
W tym momencie mężczyzna wstał od stołu i skierował się do recepcji.
- Idz za nim. Miej oczy i uszy otwarte, muszę wiedzieć, dokąd się teraz uda.
Zaczyna się coś dziać! Sara była w siódmym niebie. Nareszcie może się przydać.
Po dłuższej chwili, kiedy Elden powoli tracił panowanie nad sobą, nie będąc w stanie
dokończyć śniadania, pojawiła się Sara.
- Wszystko 'wskazuje na to, że wrócił do swojego pokoju. Nie szłam za nim, czekałam
w recepcji. Po chwili zszedł na dół w innym ubraniu, zostawił klucz i zamówił taksówkę do
centrum Negombo. Czy pojedziemy za nim?
- Do Negombo? - Alfred chwilę się zastanawiał. - Nie, to chyba nie byłoby rozsądne.
Chodz ze mną, Saro. Teraz zastosujemy się do prawa dżungli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl