[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tutaj też - Rafał poświecił na pozostałe wyjścia także noszące ślady, że tamtędy ktoś
się czołgał.
O ile w piwniczce mogliśmy stanąć prawie wyprostowani, o tyle korytarze stawały się
niebezpiecznie niskie, nawet półmetrowej wysokości.
- Jesteśmy w kropce - powiedział Rafał. - Jeżeli wejdziemy w ślepą uliczkę, to
będziemy musieli czołgać się tyłem, bo nie zawrócimy. Z nas czworga tylko ja mogę wrócić
tą samą drogą i sprowadzić pomoc, ale wtedy ma ucieknie. Co wybieramy?
- Gonimy! - orzekli Rysio i Niunia.
- Szukajmy innego wyjścia i nie rozdzielajmy się - zaproponowałem.
- Sprawdzę te korytarze, każdego kilka metrów - zdecydował Rafał.
Wszedł w pierwszy od lewej obok naszego. Wrócił po minucie. - Zlepa uliczka -
zameldował.
Kilka razy głęboko odetchnął i zanurkował w następny tunel. Tym razem nie było go
trzy minuty.
- Zlepa uliczka - poinformował nas. - Tunel, trzydzieści metrów pod górkę skończony
zawaliskiem.
Rafał zniknął nam trzeci raz, na dłużej. Po pięciu minutach zaczęliśmy go wołać i
świecić latarkami w głąb tunelu. Minęło jeszcze kilka minut, nim zobaczyliśmy go ponownie.
Był brudny i spocony.
- Dziękuję! - każdemu z nas kolejno uścisnął dłonie.
- Co się stało? - zapytałem.
- Zabłądziłem w labiryncie - opowiadał Rafał. - Tam była zapadnia, na dnie studni
leżał szkielet. Dalej były już tylko korytarzyki, w górę i w dół, krzyżujące się, z silnymi
przeciągami, prowadzące donikąd. Makabra, powietrze dostawało się do środka przez mały
otwór, zaledwie pięć centymetrów średnicy. Wiało tak, że włosy mi falowały. Gdyby nie
wasze krzyki i światło, zostałbym tam na wieki jak jeszcze jeden koleżka, którego znalazłem
przy tym otworze. Chyba ten ma nam ucieknie.
- Niech diabli porwą mę - byłem wściekły sam na siebie. - Mam nadzieję, że Paweł
go złapie. Niech druh wraca i przyprowadzi pomoc, a właściwie przyniesie liny, przy których
pomocy wyjdziemy do zamku.
- Sprawdzę jeszcze ten - Rafał był uparty i wszedł w czwarty tunel. Wrócił po
minucie.
- Chodzcie - zachęcał wynurzając głowę. - Dalej jest wysoko, szerzej, wygodniej.
Droga prowadzi na wschód...
Skuszeni tymi słowami ruszyliśmy za Rafałem. Było tak jak mówił. Korytarz
poszerzył się do metra, a wysoki był znowu na 160 centymetrów. Jeżeli prowadził w dół, to
po ceglanych schodkach. Szliśmy świecąc przed siebie, a widoczność mieliśmy na trzydzieści
metrów. Obliczałem, że pokonaliśmy około stu metrów. Nad głowami od czasu do czasu
słychać było jakiś hałas.
- Pewnie jesteśmy pod miastem - domyślał się Rafał.
Wreszcie zobaczyliśmy przed sobą szeroko otwarte dwuskrzydłowe wrota osadzone w
ozdobnym portalu.
Zwolniliśmy kroku, niepewni tego co nas czeka.
- Czyżby to miała być skrytka? - zastanawiał się Rafał.
Rafał i harcerze weszli do krótkiego przejścia za portalem, a ja jeszcze sprawdziłem,
czy skrzydła ruszają się, nie zatrzaskują, nie stanowią kolejnej pułapki. Oczywiście
zardzewiałe zawiasy nie chciały od razu drgnąć, ale stwierdziłem, że nie są one połączone z
żadnym mechanizmem. Poszedłem za harcerzami.
- Niech pan patrzy! - zawołał mnie Rafał.
Oświetlał dwie ciężkie, otwarte skrzynie stojące w rogu długiego na dwadzieścia i
szerokiego na pięć metrów pomieszczenia z rzędem filarów biegnących środkiem
pomieszczenia. Pobiegliśmy do skrzyń. Rzecz jasna były puste, a za nami rozległ się
przerazliwy zgrzyt starych drzwi i stukot, gdy je zatrzaśnięto.
***
Gdy ktoś was oszołomi gazem, to przebudzenie jest bolesne. Tym bardziej jeżeli
zostaliście rzuceni w jakieś kolczaste krzaki. Spojrzałem na zegarek. Nie było jeszcze trzeciej.
Byłem bez czucia najwyżej pół godziny. Rozejrzałem się dokoła. Bandyta przyholował mnie
tu, rzucił w krzaki na północ od zamku. Obok widziałem schody prowadzące do warowni.
Podszedłem do nich. Każdy gwałtowny ruch przyprawiał mnie o ból głowy. Wchodziłem
powoli, jak pijany. Dotarłem do bramy. Była zamknięta. Zastukałem, waliłem pięścią. Nie
było przycisku dzwonka. Szukałem w kieszeniach telefonu komórkowego, by zadzwonić po
Misikiewicza. Nie miałem go, ma mi go zabrał.
Bębniłem pięścią we wrota, aż usłyszałem czyjeś kroki. Na wszelki wypadek
odsunąłem się, gdybym znowu miał być poczęstowany gazem.
- Czego?! - otworzył mi wielki facet z brodą. Zaświecił mi w twarz latarką.
- Ty, ja cię znam! - zawołał. - Witaj, bracie, pamiętasz poznaliśmy się pod
Grunwaldem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl