[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzydziestych. Bez kół, wsparty na czterech wieżyczkach z cegieł, wpatrujący się we
mnie swoimi wielkimi reflektorami. Był podobny do rakiety wyścigowy bolid Ferrari
246 F1 z końca lat sześćdziesiątych.
- Aadna kolekcja, prawda? - zapytał Zborowski. - Interesujemy się z bratem
historią motoryzacji. Ale proszę spojrzeć! Jest już pana samochód - rzekł, a wrota,
które zajmowały jedną ze ścian hali otwarły się i wjechała w nie tyłem czerwona
ciężarówka z wehikułem na pace.
Po chwili nasz ministerialny pojazd stał nad kanałem remontowym. Wyższy z
braci Zborowskich zniknął w kanale, a niższy z zainteresowaniem oglądał silnik.
- Niech mnie alternator kopnie! Ależ potwora ma ten, za przeproszeniem,
złom pod maską! Chodz tutaj szybko, Willy! Nie widziałem takiego dziwadła od
czasu, kiedy byliśmy z ojcem u starego Gromiłły!
- Co pan powiedział? - rzekłem oszołomiony.
Obrócił się do mnie, zmieszany.
- Przepraszam, że nazwałem pański samochód złomem. Byłem może zbyt
bezpośredni. Silnik jest wspaniały, ale przyzna pan, że karoserii przydałaby się
naprawa...
- Nie o to mi chodzi - machnąłem ręką zniecierpliwiony. - Czy mógłby pan
powtórzyć to nazwisko, które przed chwilą pan wymienił?
- Mówiłem o pewnym niesłusznie zapomnianym, genialnym konstruktorze -
dziwaku. Nazywał się Stefan Gromiłło. Nasz ojciec, podobnie jak my, miłośnik
motoryzacji, korespondował z nim i konsultował się w rozmaitych kwestiach
technicznych. Był on dla ojca autorytetem i chociaż mieszkaliśmy wtedy jeszcze w
Stanach, ojciec uparł się, żeby odwiedzić swego mentora z Polski.
ZamilknÄ…Å‚ na chwilÄ™.
- Miałem wtedy osiem, a brat siedem lat - mówił dalej. - Gromiłło był już
bardzo stary. Umarł rok pózniej. Pokazał nam wówczas swój nowy wynalazek.
Wehikuł był bardzo szpetny. Coś jak... - zastanowił się - ...skrzyżowanie czółna z
taczką. Ale miał pod maską silnik ferrari... - w oczach Zborowskiego na chwilę
pojawiło się rozmarzenie. - Chwileczkę - otrzezwiał nagle. - Skąd pan wie o starym
Gromille? Jest pan chyba zbyt młody, żeby go pamiętać? Zmarło mu się ponad
czterdzieści lat temu...
- Stefan Gromiłło był wujem mojego szefa, Tomasza N.N., który odziedziczył
po nim wehikuł.
- Naprawdę? Ależ ten świat jest mały! Na przeciekający bak! Musi mnie pan
poznać ze swoim szefem...
- Chyba nie będzie z tym problemu...
- Bardzo się cieszę! - uśmiechnął się i zapalił papierosa. - Willy - powiedział
do brata, który tymczasem wygrzebał się z kanału naprawczego i słuchał naszej
rozmowy - dasz sobie sam radÄ™ z czyszczeniem silnika i wymianÄ… zamka przy wlocie
paliwa?
Mechanik o posturze gladiatora potwierdził skinieniem głowy.
- W takim razie, panie Pawle - Louis Zborowski ciągle się uśmiechając zrobił
zapraszający gest. - Mamy trochę czasu. Może zrobimy sobie małą wycieczkę po
naszym królestwie?
Hrabia poprowadził mnie w stronę drzwi wiodących do jednego z mniejszych
warsztatów.
- Pańskie imię i nazwisko wydają mi się dziwnie znajome... - rzekłem tknięty
nagłym przeczuciem. - Wiem, że już je kiedyś słyszałem. Nie mogę tylko sobie
przypomnieć kiedy...
Hrabia nic nie odpowiedział. Doszliśmy do drzwi.
- Zapraszam do środka - otworzył teatralnym gestem. - Tu pan na pewno sobie
przypomni, gdzie moje nazwisko obiło się panu o uszy.
Pomieszczenie było połączeniem warsztatu i izby pamięci. Większą część
pokoju zajmował samochód, który był jeszcze dziwniejszy od naszego
ministerialnego wehikułu. Na oko miał pięć metrów długości. Odkryta kabina
kierowcy znajdowała się mniej więcej dwie trzecie długości od dzioba wozu.
Samochód przypominał bardzo długi kufer z półkolistym wiekiem. Maska wozu była
wzmocniona oplatającymi ją wokół skórzanymi paskami. Wzdłuż cielska auta biegła
gruba, długa rura wydechowa, która kończyła się stożkowatym daszkiem. To co
znajdowało się za kabiną kierowcy przypominało odwłok wielkiej osy. Przyjrzałem
się uważniej masce rozdzielczej. Za kierownicą wielkości koła od roweru  Wigry
umieszczono wskazniki podobne do spodków.
Samochód wspierał się na wielkich kołach ze srebrnymi szprychami,
przykręconych do stalowego podwozia. Wokół wozu leżało sporo części i narzędzi.
Zciana naprzeciwko drzwi była obwieszona mnóstwem oprawionych w ramki
zdjęć i wycinków prasowych. Największa z fotografii przedstawiała uśmiechniętego
człowieka w pilotce i goglach, bardzo podobnego do stojącego obok mnie hrabiego
Zborowskiego.
- Czy to ktoś z pańskiej rodziny? - zapytałem nieśmiało, wskazując na
uśmiechniętego jegomościa.
- Miło, że i pan zauważył podobieństwo, które jest dla mnie zaszczytem.
Przedstawiam panu mojego znamienitego imiennika i przodka, hrabiego Louisa
Zborowskiego.
- Teraz już wiem! - krzyknąłem uradowany, bo przypomniałem sobie
wreszcie. - Był kierowcą wyścigowym i konstruktorem samochodów. Zaraz, zaraz -
grzebałem w pamięci. - Nazywał swoje pojazdy jakoś śmiesznie. To miało coś
wspólnego z wybuchem...
Hrabia Zborowski skrzywił się, jakby zjadł coś wyjątkowo niesmacznego.
- Automobile wuja mego dziadka nosiły sławną na cały świat nazwę Chitty
Bang Bang - słowa te wymówił z dumą.
- Przepraszam - sumitowałem się zakłopotany.
- Nie szkodzi. Jesteśmy kwita, ja nazwałem pański wóz  złomem , pan
powiedział, że nazwa automobilu mego przodka jest  śmieszna . Jeśli to się
powtórzy, będę zmuszony wyzwać pana na pojedynek - ostatnie słowa wypowiedział
śmiertelnie poważnym tonem, z zaciśniętymi ustami.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- %7łartowałem! - parskając śmiechem, kilkakrotnie uderzył w samochód
otwartą dłonią zadowolony z dowcipu. - Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać,
kiedy zobaczyłem pańską minę - otarł łzy z kącików oczu i rzekł:
- Wróćmy do mego przodka. Był hrabią, więc mógł sobie pozwolić na
realizacjÄ™ swoich nawet najdzikszych pasji. A jego obsesjÄ…, podobnie jak i jego ojca,
hrabiego Williama Eliota Morrisa Zborowskiego była motoryzacja. Jego fortuna
pomagała budować pózniejszą potęgę sławnej firmy Aston Martin. Poza tym Louis
Zborowski namiętnie brał udział w wyścigach. Startował w zawodach na Brooklands,
w Indianapolis 500, a także w Grand Prix Włoch na torze Monza. Niestety, był
pierwszą ofiarą tego toru. W 1924 roku uderzył w drzewo i zginął, nie dożywszy
trzydziestki. To jednak nie kariera kierowcy, zakończona w tak spektakularny i
tragiczny sposób przyniosła mu światowy rozgłos. Stał się sławny za sprawą czterech
samochodów, które skonstruował, a które nazywał właśnie Chitty Bang Bang.
Samochód Zborowskiego musiał bardzo przypaść do gustu Ianowi Flemingowi, temu
samemu, który stworzył postać Jamesa Bonda, bo napisał książkę, w której pojawia
się wóz o nazwie  Chitty Chitty Bang Bang . Książka została sfilmowana, powstał też
musical, który można obejrzeć w Anglii i Stanach.
- To ten wóz? - zapytałem zaciekawiony.
- Niestety nie! Wszystkie egzemplarze sÄ… rozproszone po muzeach i
prywatnych kolekcjach. Oferowaliśmy za nie wielkie sumy, ale nikt nie chciał
sprzedać. Udało nam się zdobyć tylko oryginalną kierownicę, zegary i jedno z kół. To
wszystko, niech pan sobie wyobrazi, leżało na strychu angielskiej posiadłości
Zborowskich w Bridge, w hrabstwie Kent, koło Canterbury, gdzie Louis konstruował
swoje samochody. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia.
- Jak szybko jezdzi ten samochód? - zapytałem.
- Widzę wahanie w pańskich oczach... - Zborowski uśmiechnął się sprytnie. -
Panie Pawle! To prawdziwa torpeda. W 1927 roku J.G. Parry - Thomas na
przebudowanej trochę i przerobionej konstrukcji Zborowskiego, którą pieszczotliwie
nazwał  Babs ustanowił rekord prędkości na lądzie. Jechał 273 kilometry na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl