[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przepowiedziała śmierć Kosy. Mój szef zniknął, ale to chyba tylko przypadek.
Zadzwoniłem do Misikiewicza i powiadomiłem o zniknięciu pana Tomasza.
- Popędzę chłopaków - obiecał policjant.
Teraz wybrałem numer telefonu szpitala w Toruniu, \eby zapytać o zdrowie
Beaty.
- Ju\ jest po operacji - powiadomiła mnie pielęgniarka. - Pan jest jej
narzeczonym?
Milczałem zaskoczony.
- Pan Paweł Trznadelski? To pan dzwonił do nas wcześniej kilka razy?
- Tak.
- Beata czuje się dobrze, lekarze mówią, \e będzie chodzić, ale rehabilitacja
potrwa minimum pół roku. Mówiła te\, \e ciocia Monika zamieszkała w hotelu na
zamku, ale nie zdą\yła panu o tym powiedzieć.
- Dziękuję pani bardzo i proszę przekazać Beacie, \e jest kochana, i \e ją
odwiedzę najszybciej jak tylko będę mógł.
- Dobrze - najwyrazniej pielęgniarkę cieszyło przekazywanie takich szyfrów,
czułości zakochanych par.
Rozłączyłem się.
- Co to za Beata? - zapytała Roksana.
- JesteÅ› zazdrosna?
- Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie.
- Beata to kole\anka, która miała wypadek i przekazała mi teraz wa\ną
wiadomość.
- Tak? JakÄ…?
- Wiem, kto jest wspólnikiem my.
***
Niestety, radość Rafała była przedwczesna. Pod warstwą drewna odkryliśmy
gęstą kratę z wcią\ solidnie trzymających się prętów. Niunia od razu popadła w
histerię i wielkie łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Rysio tak\e zrezygnowany
usiadł pod filarem. Rafał otarł pot z czoła.
- To musiał być skarbiec - stwierdził. - śelazna krata wzmocniona dębowymi
klepkami i blachÄ…? Do tego potrzeba mocnego tarana.
- To jest myśl - powiedziałem oglądając się na skrzynie w rogu.
- Przecie\ ich nie podniesiemy, a co dopiero rozpędzić się i uderzyć z całej siły
- zauwa\ył Rafał. - Nawet je\eli zrobimy to raz, to na drugi nie starczy nam sił.
- Spróbujmy - poprosiłem.
Podeszliśmy z Rafałem do kufrów. Oba miały nosidła na wę\szych ściankach i
miałem nadzieję, \e gdy złapiemy za nie i rozbujamy skrzynię, to ta - uderzając o
wrota metalowymi wzmocnieniami na rogach - w końcu rozbije belkę zamykającą z
drugiej strony. Jeden z kufrów był bardzo cię\ki, drugi mniejszy i l\ejszy, Gdy tylko
go podnieśliśmy i przesunęliśmy w bok, w miejscu gdzie stał zobaczyłem otwór w
podłodze.
- Ale numer - westchnął Rafał.
Szybko odsunęliśmy drugi kufer. Naszym oczom ukazał się niewielki
prostokąt o bokach długości pół i całego metra. W świetle latarek widzieliśmy strome
schody i niski korytarzyk.
Rafał zszedł pierwszy.
- Masz wrócić najdalej za minutę - powiedziałem do niego.
Martwiło mnie, \e nasze latarki traciły moc. Jedynie czołówka Rafała
wyposa\ona w specjalną energooszczędną \arówkę, opracowaną dla grotołazów,
wydawała się niestrudzona. Jedna latarka na cztery osoby to było jednak za mało.
- Zgaście światło - rozkazałem młodzie\y.
Sam zgasiłem tak\e swoją latarkę. Siedzieliśmy w ciemności, a ja
obserwowałem fosforyzujące wskazówki mojego zegarka. Po minucie pochyliłem się
nad otworem.
- Rafał! - zawołałem. Odpowiedziała mi cisza.
- Co teraz? - zapytał Rysio.
- Czekamy - odpowiedziałem.
***
Za oknem świtało. Nie mogłem wytrzymać bezczynności, szczerze mówiąc
denerwowała mnie obecność Roksany. Czułem się przytłoczony obecnością tej
dziewczyny. Zasługiwała na to, \eby się nią zająć, zaopiekować, po\artować,
poflirtować, ale nie mogłem. Cały czas mój umysł zajmowała myśl o tym, \e Monika
współpracowała z mą. Kto mógł nim być? Mo\e Monika była mą, która wabiła do
siebie ró\nych mę\czyzn, namawiała do włamań korzystając ze swojego wdzięku
osobistego. Mo\e kimś takim był właśnie Kosa? Przecie\ ktoś mówił mi, \e Kosa
podkochiwał się w Monice, a sama Monika za\artowała ze mnie pytając, czy będę
zastępował Kosę we wszystkim. Teraz w szponach urody Moniki znalazł się
sztukmistrz Cezary.
Myślałem, czy którykolwiek z cyrkowców nie dałby rady wejść po linie.
Szczerze mówiąc mógł to zrobić ka\dy z nich, nawet dyrektor i Gruby Bartek. Wcią\
nie wiedziałem, kim był człowiek, który zaatakował Sevro, wyszedł z terenu cyrku i
dołączył do Moniki. To on zapewne oszołomił mnie gazem i stał za zniknięciem pana
Tomasza, chocia\ miałem nadzieję, \e z harcerzami nie mogło mu się stać nic złego.
- Cały czas myślisz o niej? - dopytywała się Roksana.
- O kim?
- O tej Beacie.
- Nie, boję się, czy mój szef nie ma kłopotów.
Opowiedziałem Roksanie o nocnych przejściach.
- Idz, zapytaj na zamku, czy ta babka, która uciekła, wyglądała jak Monika -
zaproponowała Roksana. - Albo sama pójdę, ty mnie tylko odprowadzisz.
Zgodziłem się, bo robienie czegokolwiek było lepsze ni\ stagnacja. Czekałem
na parkingu, sto metrów od zamku na wyniki dochodzenia Roksany. Nie było jej pół
godziny. Zamartwiałem się o dziewczynę cały ten czas i co chwila dzwoniłem do
szefa, nieodmiennie z tym samym skutkiem.
Wreszcie zobaczyłem Roksanę jak szła do mnie lekkim krokiem. Dopiero
teraz dostrzegłem, \e miała na sobie obcisłe d\insy, koszulkę na krótki rękaw, proste
ubranie, ale uwypuklające jej kobiece kształty. Zawadiacko zarzuciła sobie torebkę na
plecy i z daleka uśmiechała się do mnie.
- Zgadnij, co mam? - zapytała stając przede mną.
- Co?
- Zapach my i jej barwniki. Zaprosisz mnie na lody?
Spojrzałem na zegarek.
- O tej porze? Je\eli reflektujesz na takie ze sklepu...
- Wystarczy bułka z kefirem na śniadanie - Roksana uśmiechnęła się.
Zeszliśmy do miasta i w pierwszym napotkanym sklepie zrobiliśmy zakupy.
Wróciliśmy do obozu. Roksana nawet nie chciała słyszeć, \e będę gotował i pierwszy
raz od paru dni zjadłem ciepły posiłek - jajecznicę ze sma\oną kiełbasą. Jedliśmy
śniadanie, gdy do mojego wozu weszli dyrektor i Pedro.
- Smacznego! - powiedział pan Ludwik uśmiechając się. - Małpa, jesteś
szczęściarzem - dodał wciągając nosem zapach potrawy. - Do rzeczy, Małpa, będziesz
skakał z Brazylijczykami. Sevro tak oberwał w głowę, \e chyba przez kilka dni nie
będzie w stanie z nami występować.
- Wczoraj Pedro mnie tym straszył, ale ja nie potrafię i się nie nauczę -
odpowiedziałem.
- Wszystkiego się nauczysz - stwierdził Pedro. - Będziesz latał.
- Przykro mi to mówić, Małpa, ale nie masz wyjścia - rzekł dyrektor.
- Je\eli ci to nie pasuje, to có\... droga wolna. Ze swej strony mogę cię
zapewnić, \e chłopcy tak ustawią układ, byś miał jak najmniej pracy.
- Jeden skok i trzy asysty - wtrącił Pedro.
Bezradnie opuściłem ramiona. Jedynym wyjściem było jak najszybsze
znalezienie my, a do tego musiałem zostać przy cyrku jak najdłu\ej.
- Trudno - ponuro pokiwałem głową. Pan Ludwik zadowolony klasnął w
dłonie.
- Za godzinę w namiocie - zapowiedział Pedro. - Zwolnię cię z roboty u
Iwana.
- Mo\e pani potrafi robić jakieś sztuczki? - dyrektor zwrócił się do Roksany. -
Oczywiście oprócz jajecznicy.
- Wró\ę z kart.
- Zwietnie, zechce pani przyjść w południe do namiotu, kiedy będziemy
prowadzili zajęcia dla dzieci?
Ju\ chciałem powiedzieć, \e Roksana wyje\d\a, ale ona mnie ubiegła.
- Z przyjemnością, tylko pojadę po swoje rzeczy, które zostawiłam u
znajomych - powiedziała.
- Paweł mógłby z panią pojechać, chyba w godzinę zdą\ycie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl