[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przestudiować z 50 książek, przesłuchać 3-5 km taśmy
magnetofonowej z nagraniami oraz przede wszystkim,
zebrawszy świadków z obu stron barykady, przeprowadzić coś
na kształt wizji lokalnej, albo przynajmniej podróży
historycznej, ustalając krok po kroku przebieg wydarzeń,
rejestrując co kto mówił, co robił, a nawet gdzie stał etc&
Uczestnikiem takiej wizji, jako jeden z relantów, mógłby być i
powinien być Lech Wałęsa. Mógłby i powinien być
uczestnikiem takiego przedsięwzięcia nie dlatego, że L.W. był
w latach 80. przywódcą potężnej Solidarności , która
wstrząsnęła światem dwubiegunowym, i nawet nie dla tego, że
następnie piastował urząd prezydenta RP, a dlatego, że w
grudniu roku 70. L.W. był aktywnym uczestnikiem wydarzeń
w Trójmieście. Ale, dodajmy od razu, uczestnikiem, który nie
mógł wiedzieć co się działo nie tylko w najważniejszych
gmachach Peerelu, ale nawet co się działo w gabinetach
lokalnych kacyków Gdańska, Gdyni, Sopotu&
Czego się wówczas dowiemy? Ano chociażby tego, że w
Trójmieście na długo przed wybuchem konfliktu prowadzono
działania operacyjne, m.in. z udziałem ówczesnego
wiceministra MSW gen. F. Szlachcica; że w pierwszej,
kilkusetosobowej grupie stoczniowców, która opuściła
stocznię wychodząc na miasto, znalazło się ok. 50 kadrowych
pracowników służb specjalnych, a każdy z nich miał nielichą
grupkę agentów i informatorów, którzy dobrze wiedzieli, co
mają krzyczeć i robić; że w czasie wydarzeń funkcjonowało 7
[słownie: siedem] sztabów decyzyjnych, których nikt nie
koordynował; że o wszystkim na bieżąco informowany był E.
Gierek - ówczesny sekretarz KW PZPR w Katowicach
[informatorem był Szlachcic, a łączność telefoniczną, z
pominięciem środków MSW, zapewniał generałowi ówczesny
zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds bezpieczeństwa
płk W. Pożoga]; że działy się dziwne sprawy związane z
kluczowym dla masakry w Gdyni, uruchomieniem kolejki; że
dziwnym trafem zaginęły notatki do meldunków 6-cio
godzinnych o sytuacji w Trójmieście, opracowywanych przez
specjalny zespół KW MO, a podpisywanych przez płk.
Kolczyńskiego i Pożogę& %7łe wreszcie w Warszawie
zawiązany był nieco egzotyczny sojusz personalny w składzie:
S. Kania, E. Babiuch, W. Jaruzelski i F. Szlachcic. Sojusz,
który promując E. Gierka, równocześnie odstrzelił od fotela I
sekretarza KC PZPR W. Gomułkę. Czyż nie był to swoisty
zamach stanu, który następnie, 12 grudnia 1981 r.,
powtórzono w nieco zmodyfikowanej formie [ale także z
decydującym udziałem W. Jaruzelskiego wspartym przez F.
Siwickiego, Cz. Kisczaka i M.F. Rakowskiego]? Uf!!!, długo
by o tym pisać. Jedno jest pewne o tym wszystkim L.
Wałęsa nie miał, bo nie mógł wówczas mieć najmniejszego
pojęcia. Na jakiej podstawie i dlaczego więc dziś wystawia
laurki gen. W. Jaruzelskiemu?
Dlaczego o tym wspominam? Bo jeszcze potrafię się dziwić.
Poza tym pamiętam słowa Edwarda. Krasińskiego,
przekonujÄ…cego:
Ja nie mam koncepcji
Ja nie mam pomysłów
To wszystko co robiÄ™
To sÄ… moje widzimisiÄ™.
I do tego widzimisiÄ™ dorzucam, zgodnie z obietnicÄ…, ostatni
odcinek o matrioszkach. Tak niegdyś zanotowałem słowa gen.
W. Pożogi dotyczące tego tematu. Szef Służby Wywiadu i
Kontrwywiadu tłumaczył mi:
Wykorzystywaliśmy nową falę emigracji do zagęszczenia
naszej agentury w Niemczech. Wykombinowaliśmy prosty
sposób, aby podrzucać BND naszych kadrowych
pracowników. Wyszukaliśmy odpowiednich kandydatów
dorabiając im wiarygodną legendę, aby mogli się zaadaptować
jako członkowie rodzin wybranych mieszkańców Niemiec. W
tym celu nasi pracownicy wyszukiwali zmarłe osoby
[przypomnę, że za zmarłe można także uznać osoby
wyprowadzone z tego świata metodami dobrze znanymi
gangsterom oraz służbom specjalnym - HP], które miały
rodziny w RNF. Pod taką rodzinę podszywał się nasz
pracownik. Zbierał materiały dotyczące zmarłego, zapoznawał
się z jego życiem, warunkami pracy, zamiłowaniami etc.
Rosjanie nazywajÄ… takÄ… metodÄ™ na matrioszkÄ™ .
W tej fazie przygotowań liczyły się najdrobniejsze elementy.
Im więcej szczegółów dało się zgromadzić, tym lepiej. Była to
żmudna, trwająca nieraz latami praca dla wielu setek ludzi.
Trud się opłacił. Nasi agenci szybko się adaptowali do
zmienionych warunków, błyskawicznie awansując. Niektórzy
zostali adoptowani przez z góry upatrzone przez nas rodziny.
Kontakty z niemiecką rodziną nawiązywano przeważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]