[ Pobierz całość w formacie PDF ]
j¹tkiem?
114
Wiedzia³, ¿e ten postój to pierwszy krok na drodze do bo-
gactwa.
XIX
Conanowi nie podoba³o siê, ¿e Dake tak szybko zadzierzgn¹³
wiêx przyjaxni z w³aScicielem karawany. Skumali siê niczym dwie
pch³y na psie. To przymierze mog³o utrudniæ ucieczkê. Prawda, ¿e
gdyby tylko wyrwa³ siê z magicznych wiêzów, ³atwo pokona³by stra¿-
ników konwoju. Mia³ swoj¹ broñ i ma³a armia najemników nie robi-
³a na nim wielkiego wra¿enia. Dla zbójeckiej zbieraniny w³Ã³cz¹cej
siê po górach stra¿nicy mogli byæ groxni, lecz Cymmerianin wie-
dzia³, ¿e ci wojacy lepiej wygl¹daj¹, ni¿ walcz¹. Owszem, nie nale-
¿a³o ich ca³kiem lekcewa¿yæ, ale te¿ nie by³o siê czego zbytnio oba-
wiaæ. W koñcu, jest ulepiony z trochê lepszej gliny ni¿ zwyk³y rabuS.
A przy tym, nie musia³by walczyæ ze wszystkimi wystarczy³oby
rozprawiæ siê z jednym lub dwoma, by droga do wolnoSci stanê³a
otworem. Tak czy inaczej da³by sobie radê.
Gorzej z innymi wiêxniami maga, zw³aszcza z dzieæmi. Co-
nan nie zamierza³ zostawiaæ towarzyszy niedoli na pastwê Dake a.
Teyle okaza³a siê jego przyjaciólk¹ mimo wczeSniejszej zdra-
dy, opiekowa³a siê nim, gdy tego potrzebowa³. Conan wybaczy³
jej zwabienie go w pu³apkê. Przekona³a siê na w³asnej skórze, co
znaczy niewola. Cymmerianin nie nale¿a³ do bezdusznych ludzi,
którzy nie daj¹ skruszonej grzesznicy szansy poprawy. Teyle
z pewnoSci¹ nie ucieknie bez rodzeñstwa, a skoro mia³by zabraæ
ze sob¹ troje nieboraków, to równie dobrze wszystkich. Zd¹¿y³
ich polubiæ. Wbrew dziwacznemu wygl¹dowi byli daleko bardziej
ludzcy ni¿ Dake i jego parobek. Penz mia³ odra¿aj¹c¹ powierz-
chownoSæ, za to dobre serce; urodziwy Kreg pokaza³, ¿e jest z³y
do szpiku koSci.
Conan maszerowa³ obok wozu maga. W powietrzu unosi³ siê
kurz wzbijany stopami, kopytami i ko³ami. Trudno by³o oddychaæ,
a spocone cia³o pokrywa³o siê brudem. Reszta trupy te¿ siê mêczy³a,
mo¿e z wyj¹tkiem wysokiej Teyle; dziêki du¿emu wzrostowi nie
musia³a wdychaæ tyle py³u. Cymmerianin marzy³ o k¹pieli w ch³od-
nym strumieniu, ale z równym powodzeniem móg³by pragn¹æ pa³a-
cu z rubinów.
115
Kreg siedzia³ na koxle. Wygl¹da³ na wSciek³ego. Zapewne za-
zdroSci³ Dake owi uczty z kupcem. Bardzo dobrze. Ka¿da przykroSæ,
która go spotyka³a, podnosi³a Conana na duchu. Mo¿e zawiedziony
s³uga dxgnie swego pana no¿em w plecy? Kto wie, nie takie rzeczy
siê zdarzaj¹. NieobecnoSæ maga stwarza³a okazjê do próby ucieczki.
Tyle ¿e w dzieñ ka¿dy zauwa¿y³by, co siê dzieje. Wprawdzie Cym-
merianin nie w¹tpi³, ¿e po uwolnieniu siê zdo³a³by z miejsca po³o-
¿yæ trupem ze dwóch stra¿ników, ale gdyby spowolni³a go walka
z zaklêciem, Kreg lub któryS z ¿o³nierzy zd¹¿y³by zatopiæ w³Ã³czniê
w jego plecach. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e jest najmniej wartoScio-
wym okazem w kolekcji dlaczego mieliby oszczêdzaæ jakiegoS
barbarzyñcê?
Szed³ wiêc dalej, a czas ucieka³. Ale prêdzej czy póxniej nadej-
dzie odpowiednia chwila wtedy bêdzie gotowy.
Fosulla kompletnie zaskoczy³o to, co siê zdarzy³o. Nigdy nie
przysz³oby mu do g³owy, ¿e porywacze jego syna do³¹cz¹ do szere-
gu wozów jad¹cych przed nimi. S³abo zna³ zwyczaje ludzi pozaba-
giennych. MySla³, ¿e du¿a grupa pod¹¿aj¹ca przodem to po prostu
inni podró¿ni zmierzaj¹cy przypadkiem w tym samym kierunku. Na
lewe j¹dro Zielonego Boga, to ci dopiero komplikacja!
Gdzie... gdzie my s¹?
Varg spojrza³ za siebie. Balor gramoli³ siê z beczek, próbuj¹c
usi¹Sæ. Jedn¹ rêk¹ trzyma³ siê za g³owê.
Na drodze, a gdzie¿by?
Grubasowi uda³o siê przyj¹æ pozycjê siedz¹c¹.
Ale... To¿ my dawno minêli wioskê!
ZajechaliSmy tam z rana sk³ama³ Fosull. Nie przypomi-
nasz sobie?
Byli my tam?!
Ma siê rozumieæ. Sprzeda³eS dwie beczki wina, potem posta-
wi³eS pieni¹dze na wyScigi karaluchów i wszystko straci³eS.
Nie mo¿e byæ!
A jednak.
Balor pokrêci³ g³ow¹, jêkn¹³ i obj¹³ j¹ dwiema rêkami.
Nic nie pamiêtam. By³em pijany?
Ani chybi, skoroS wydoi³ z tuzin dzbanków wina.
Tylko? Zwykle po tylu nie tracê pamiêci.
To przed wyScigiem. Potem wy¿³opa³eS dwakroæ wiêcej.
116
Aaa... to co innego!
Mo¿e i teraz przyda³aby ci siê kapka, bo wygl¹dasz, jakbyS
zachorza³.
Nie masz ci lepszego lekarstwa jak klin klinem, co? Chyba
dobrze mi radzisz.
Powiedz no mi raz jeszcze, jak ci na imiê, ma³y przyjacielu?
Szeroko uSmiechniêty Fosull nie zd¹¿y³ zas³oniæ zêbów.
Balor wytrzeszczy³ oczy.
Chyba za du¿o ¿em wypi³, przyjacielu. Mam zwidy.
Powiadaj¹, ¿e wino jest dobre na wszystko, czy¿ nie?
M¹drze mówisz. Zrób mi zatem przys³ugê: powox dalej, a ja
siê xdziebko podleczê. Wynagrodzê ci fatygê w Shadizarze. O ile
do¿yjê...
Po tych s³owach Balor leg³ z powrotem z ty³u wozu i siêgn¹³ po
ma³¹ beczu³kê.
Fosull uwolni³ siê od pijaczyny, ale nadal mia³ problem. Jak od-
zyskaæ syna i wymierzyæ sprawiedliwoSæ porywaczom, skoro pod-
ró¿uj¹ poSród tylu swoich? Mo¿e lepiej zrezygnowaæ z zemsty i tyl-
ko oswobodziæ Vilkena? Oceni³, ¿e znajduje siê jak¹S godzinê za
rzêdem wozów. Wkrótce zapadnie zmrok. Na bagnach noc jest sprzy-
mierzeñcem Vargów, dlaczego tu mia³oby byæ inaczej? Po ciemku
mo¿na zrobiæ to, co nie uda siê w blasku s³oñca. Zw³aszcza dzia³aj¹c
z zaskoczenia.
Rzecz jasna, depcze mu po piêtach ten przeklêty Jatte. I wie o Fo-
sullu! Wódz Vargów bynajmniej nie marzy³, by znalexæ siê miêdzy
m³otem a kowad³em: z jednej strony wielu pozabagiennych, z dru-
giej olbrzym. Bez w¹tpienia trzeba coS zrobiæ z wielkoludem, a im
szybciej, tym lepiej.
Raptem, zielonoskóremu b³ysnê³a mu w g³owie tak zaskakuj¹ca
mySl, ¿e omal nie zlecia³ z koz³a. Pojawi³a siê niczym grzyb po desz-
czu nie by³o go i nagle jest. Fosull nie móg³ wprost uwierzyæ, ¿e
coS takiego wylêg³o siê w jego umySle. Proste? Ale¿ tak! Niezwy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]